Przed półtora rokiem minister sprawiedliwości Michalis Statopulos zapowiedział, że z nowych dowodów osobistych – w imię ochrony danych osobowych – zniknie rubryka dotycząca wyznania. Trudno było wówczas przewidzieć, że uruchomił w ten sposób jedną z najważniejszych debat we współczesnej historii Grecji. Reakcja kręgów kościelnych była niezwykle stanowcza; arcybiskup Christodulos zażądał od władz, aby wycofały się z tego projektu, godzi on bowiem bezpośrednio w prawosławną tożsamość narodu. Socjalistyczny premier Kostas Simitis odmówił dyskusji z hierarchami Kościoła. Ci ogłosili ogólnokrajową zbiórkę podpisów, aby w efekcie doprowadzić do referendum. Z 3 008 901 podpisami w dłoni Christodulos udał się do prezydenta Kostisa Stefanopulosa, ale też niewiele wskórał. Wcześniej bowiem Trybunał Konstytucyjny uznał, że zapis dotyczący wiary, umieszczony w dowodzie osobistym, jest sprzeczny z ustawą zasadniczą. Arcybiskup Christodulos zapowiedział, że odwoła się od tej decyzji do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. I choć większość polityków zachowuje w tej sprawie wstrzemięźliwe milczenie, na porządku dziennym stanął temat rzeczywistego rozdziału państwa od Kościoła.