Archiwum Polityki

Powrót Dżyngis-Chama

W demokracji każdy może zostać Kimś. Kłopot zaczyna się wtedy, gdy okazuje się, że tak jest naprawdę. W teatrze reżyser może powiedzieć do aktora:
– Jakoś nie widzę pana w tej roli.
– A co? Wzrok się panu popsuł – odpyskowuje arogant, przechodząc za kulisy.

W tym, co nazywamy życiem politycznym, bywa inaczej. Już choćby dlatego, że aktorzy sami sobie piszą role. No i mają fanów i dziennikarzy, którzy pragną ich oglądać w dobrze znanym repertuarze. Ta współzależność widoczna jest gołym okiem.

– Muszę iść za swoją publicznością – powiada ulubieniec tłumów. – Jestem przecież liderem!

W rezultacie mamy to, co mamy. Jarmarczne obyczaje, karczemne słownictwo obliczone na aprobatę tych, co w słowach mówcy odnajdują swój świat – burd, zniewag, przekrzykiwania się w drodze z knajpy, równania w dół, bo wówczas łatwiej wziąć pod obcas, chamstwa wyzwolonego z jakichkolwiek ograniczeń, prostego rozumienia rzeczywistości. Zasady, ideały? Bzdura, bujanie gości, chodzi wyłącznie o koryto, żłób, władzę. Nie trzeba ani przez chwilę wierzyć, gdy produkty wizażystów i speców od komunikacji medialnej tłumaczą, że ich poniosło, zagalopowali się. Zarówno „zagalopowanie się” jak i późniejsze wyjaśnienia to działania wykalkulowane na zimno i z rozmysłem. Publika, do której adresowane były popisy elokwencji, ma zapamiętać inwektywy i brudne aluzje. A potem, po pozornym ich odszczekaniu, pokiwać głową, że siła złego na jednego, stąd wycofywanie się rakiem. Nie przyszedł jeszcze czas na prawdę. Tę prawdę, której giermkiem jest wiecowy mówca; rzecznik wszystkich krzywdzonych i poniżanych.

Czy doszłoby do ponurego epizodu sygnowanego nazwiskiem przywódcy Samoobrony i pełnionym przez niego urzędem wicemarszałka, gdyby grunt nie był przygotowany już wcześniej?

Polityka 49.2001 (2327) z dnia 08.12.2001; Groński; s. 94
Reklama