Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Pośrodku niczego

Pośrodku niczego błotniste wertepy oplatają ceglaste czworaki. Ujadające kundle strzegą smętnych ruder. Sypią się ruiny poniemieckiego kościoła. Niszczeją popegeerowskie baraki. Ludzie tłoczą się w klitkach. Ale tutejsze dzieci – zanim zauważą, że to jest świat dla urodzonych straceńców, zanim usłyszą od kogoś z zewnątrz, że do kitu z takim życiem – śmieją się i marzą. Marzenia większości nie wybiegają poza błotnistą granicę. – W pegeerze nam dobrze – cieszą się dzieci. – Tu zostaniemy.

PGR Tolki i PGR Borki. Niespełna 30 km od granicy z obwodem kaliningradzkim. Tolki rozciągają się po obu stronach szosy. Do Borek prowadzi odchodzący od drogi szpaler starodrzewia, brukiem idzie się dobre pół godziny, ostatni kawałek – klepiskiem. Tolki żyją w blokach, mają u siebie kościół i pałac – dawniej było tu centrum. Borki żyją w czworakach i mają kikut kościoła. Tolki szacują, że na ponad 100 rodzin przypada u nich ponad 100 dzieci. Kiedy pewnej niedzieli Borki zgoniły na pole dzieci do policzenia, wyszło, że 32 rodziny mają razem ich grubo ponad setkę.

Johnny od bananów

W Tolkach i w Borkach wszystko jest po- – albo poniemieckie, albo popegeerowskie. Historię dzieci wygrzebują z ziemi. Łyżeczkę, pieniążek, zegarek, scyzoryk.

– Najwięcej znalazłem u nas w ogródku, jak się urządzaliśmy – opowiada Krzyś z Tolek. Krzyś wrócił właśnie ze szkoły i razem z siostrami Dorotą i Kasią oglądają telewizyjne pokemony w pokoju, który nie tak dawno był jeszcze barem pegeerowskiej klubokawiarni. Klubokawiarni już nie ma, jest natomiast przestronne mieszkanie, wykładane boazerią, zdobione porożami jeleni, łosi i byków, skórami dzików, które upolował tata – myśliwy, szef spółdzielni mieszkaniowej Tol-dom, prezes związku zawodowego dawnych pracowników PGR, niegdyś kierowca.

Krzyś ma średnią ocen 5,23, dojeżdża do pierwszej klasy ukraińskiego gimnazjum, szkoły raczej elitarnej, która mieści się w budynku niemieckiego kasyna wojskowego, czyta Niziurskiego, uczy się w pobliskich Bartoszycach karate, chodzi „na bloki” na prywatne lekcje czasem angielskiego, czasem ukraińskiego do pani Ukrainki, towarzyszy tacie na polowaniach, niebawem pierwszy raz w życiu będzie naganiał zwierzynę.

Polityka 49.2001 (2327) z dnia 08.12.2001; Na własne oczy; s. 100
Reklama