Archiwum Polityki

Kawaler

[dla koneserów]

Jest to remake, jaki rzadko się zdarza: filmu niemego sprzed 75 (tak jest) lat. W dodatku idzie o mimiczną fantastyczną groteskę, czyli gatunek wówczas typowy, lecz trudny do powtórzenia we współczesnym kinie realistycznym i dialogowym. Buster Keaton, komik, który nie uśmiechał się nigdy, lecz z uporem dążył do celu, dziedziczy majątek, lecz pod warunkiem, że ożeni się tego samego dnia: jego ukochana odmawia, bo ją zraził, więc gorączkowo szuka innej narzeczonej, i w popisowym finale musi uchodzić przed tłumem goniących go kandydatek na ślub, wszystkie w białych welonach; na szczęście jego początkowa sympatia zgadza się w ostatniej chwili. Sztuczność, która już z założenia była rozmyślną atrakcją niemej farsy, w obecnej adaptacji raz po raz dotkliwie daje znać o sobie. Jej poczucie powiększa jeszcze usiłowanie, by uprawdopodobnić ją przez „unowocześnienie”, który to zamiar, przeciwnie, psuje fantazję pomysłu. Jimmy ma więc dziadka, właściciela wielkiej firmy, którą ma odziedziczyć tak jak sto milionów, jeśli ożeni się przed skończeniem 30 lat, co upływa następnego dnia o godzinie 6.05. Niemniej jest tu parę sytuacji udanych, gdy film przybliża się do groteski Keatona, np. w scenie niedołężnych oświadczyn Jimmy’ego w nastrojowej sali klubowej, gdzie jednocześnie podobne do nich pary robią to mechanicznie podobnie. Jest też ciekawa obserwacja obyczajowa, gdy Jimmy usiłuje namówić do małżeństwa dawne znajome, które jednak okazują niezależne charaktery; no i finał pogoni przez stado kandydatek, nieodparcie śmieszny. Ale Rene Zallweger, jako narzeczona zasadnicza, jest drewniana i gra grymasami, Chris O’Donnell zaś, mimo że sympatyczny, nie rysuje się jako charakter, no i nie jest Keatonem!

Polityka 30.2000 (2255) z dnia 22.07.2000; Kultura; s. 40
Reklama