Archiwum Polityki

Futurologia do śmiechu

Spędziłem weekend w okolicach Lyonu na jednej z niezliczonych w tym roku imprez związanych z Millenium. Setki Francuzów zjechały się po to, by dyskutować o problemach kultury widzianych z perspektywy nowego tysiąclecia. Za tydzień mam wziąć udział w roztrząsaniu podobnej kwestii w Salzburgu, tyle że tej ostatniej imprezie towarzyszy konkurs utworów multimedialnych. Ponieważ nie bardzo wiem, o co chodzi, więc z entuzjazmem przystałem na rolę jurora, można bowiem chyba uczciwie powiedzieć, że niewiedza nie jest przeszkodą w ocenie nowych dziedzin sztuki. Apelują one do zmysłów w taki sam sposób, jak utwory dyscyplin od dawna uformowanych.

Zdanie powyższe jest dość ryzykowne, bo w każdej chwili może być użyte przeciw mnie, kiedy moja sztuka stanie się przedmiotem cudzych ocen – a to grozi mi już jesienią, ponieważ skończyłem nowy film fabularny. Powodowany przezornością nie napiszę więc więcej ani słowa na temat ocen w sztuce (choć tu aż się kłębi od gorących tematów) i pozostanę przy futurologii, która jest naturalną zabawą w roku, w którym zaczynamy pisać datę po raz pierwszy stawiając dwójkę na początku.

Z wielką uwagą czytam słowa Ryszarda Kapuścińskiego, który – jako jeden z niewielu Europejczyków – dostrzega, że nasz niewielki półwysep czy może przylądek (tak bodajże określił go kiedyś przywódca komunistycznych Chin) nie jest ani centrum świata, ani nie może być miarą dla oceny sytuacji, w której znalazła się ludzkość. Sądy o świecie płynące z Europy wydają się skażone brakiem jakiejś szerszej perspektywy. Kapuściński pisze, że kryzys naszego myślenia polega na rozroście tematów zastępczych, wywoływanych po to, by nie skonstatować zasadniczej klęski, jaką dla współczesnej ludzkości stał się obecny model rozwoju świata.

Polityka 30.2000 (2255) z dnia 22.07.2000; Zanussi; s. 89
Reklama