Archiwum Polityki

Rzeź na stoku

Najczęstsze kontuzje na narciarskich stokach to już nie złamania i skręcenia, lecz wstrząśnienia mózgu i poważne rany. – Na stok jedzie się teraz jak do rzeźni. Połowa wypadków to głębokie cięcia. Mógłbym wziąć dobrze naostrzoną siekierę i uderzyć kogoś w rękę albo w nogę – efekt będzie ten sam – zapewnia ratownik GOPR z Kotliny Kłodzkiej Tadeusz Bartosik. Z zeszłego roku ze stoków Zieleńca zapamiętano snowboardzistkę, która nie wyhamowała na końcu zjazdu i wybiła sobą przednią szybę w zaparkowanym nieopodal aucie. W Polanicy Zdroju w sezonie co drugi pacjent oddziału ratunkowego i ortopedii to narciarz. W zależności od długości zimy w całej Kotlinie Kłodzkiej goprowcy ratują narciarzy zwykle od 600 do 800 razy w sezonie. A w całej Polsce – około 5 tys. razy. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że 90-kilogramowy mężczyzna po kilku skrętach rozpędza się na stoku do 80–90 km na godzinę. Narty nowych generacji są ciężkie i mają bardzo ostre krawędzie. A ponadto: – Sztuczny śnieg to beton. Byle upadek na taką twardą skorupę powoduje uraz barku lub ramienia – mówi Zdzisław Wiatr, naczelnik kłodzko-wałbrzyskiej grupy GOPR. I wreszcie problem podstawowy: alkohol. Katarzyna Kulczyc, właścicielka schroniska Orlica na Zieleńcu, w dobrym tygodniu codziennie sprzedaje 75–100 litrów piwa. Do tego 50 litrów grzanego wina. Niemal przy każdym stoku na Zieleńcu jest bar. Goprowcy obliczają, że około 50 osób dziennie jeździ na zielenieckich stokach po alkoholu, z czego 5 – jak powiadają – jest bliskich stanu upojenia. – Są przypadki, kiedy dzwonimy na policję, bo widzimy, że narciarz nie jest w stanie w ogóle utrzymać się na nogach, a mimo to ze stoku zejść nie chce – przyznaje Tadeusz Bartosik.

Polityka 9.2008 (2643) z dnia 01.03.2008; Flesz. Ludzie i wydarzenia; s. 6
Reklama