Kamil „został nadany” – detektyw Rutkowski nie ma wątpliwości. Chłopcy z Wyszkowa go podliczyli i wyszło im milion dolarów. Jest synem bardzo bogatego człowieka, znanego biznesmena z okolic Wyszkowa, właściciela kilku firm, przede wszystkim ubojni, która zaopatruje w mięso niemal wszystkie stołeczne supermarkety.
– Kamil lubił pokazać, że ma pieniądze. W kieszeni nosił zawsze z 5 tys. Ubierał się w stylu wyszkowskim: skórka, dresik, adidaski, ogolona głowa. Do tego złoto, naszyjniki, bransolety, a miał tego na sobie za jakieś 30 tys. – mówi jeden z detektywów.
9 lipca dzień po porwaniu rodzice Kamila usłyszeli w słuchawce telefonu głos syna. Mówił, że bardzo się boi, że oni nie żartują i zabiją go, jeśli nie dostaną pieniędzy. Porywacze zażądali miliona dolarów. Rodzice zebrali 350 tys. Wynajęli prywatnego detektywa – Krzysztofa Rutkowskiego, który pracuje razem z policją i prokuraturą. W ubiegłym tygodniu wiadomość o porwaniu przeciekła do prasy. Śledztwo trwa, a wokół sprawy Kamila wychodzą na jaw kolejne. Wyszków pokazuje swoje prawdziwe oblicze. Jeden z przesłuchiwanych świadków, też młody chłopak, opowiedział, jak jego wywieźli do lasu. Był winien dwa tysiące złotych, miał im sprzedać sprzęt elektroniczny, nie sprzedał. Przyszli po niego do domu. Rozbili drzwi, meble, telewizor, matka schowała się do szafy. Była w takim szoku, że bała się z niej wyjść przez całą noc i następny dzień. Chłopaka zapakowali do bagażnika. W lesie pobili, skopali, ciągnęli na sznurze za samochodem, chcieli zgwałcić. Na desce rozdzielczej mieli rozsypaną kokainę. W samochodzie była jeszcze dziewczyna. Śmiała się głośno.
Inny chłopak opowiedział kolejną historię. Na dyskotece trącił stolik, przy którym tamci siedzieli.