Archiwum Polityki

Mac is back

W akademii wojskowej miał opinię chuligana. Partyjni koledzy uważają go za nielojalnego luzaka, prawicowi konserwatyści za zdrajcę. Jest bohaterem wojennym, niedługo skończy 72 lata i po rezygnacji Mitta Romneya będzie kandydatem prawicy na prezydenta. Z dużymi szansami na zwycięstwo.

Dotychczasowe triumfy starego Maca, jak go nazywają, przewróciły do góry nogami teorie o amerykańskiej polityce, zdominowanej jakoby przez machiny partyjne, grupy nacisku i wielkie pieniądze. Choć McCaina zdążono już skreślić jako kandydata na prezydenta, to jego sukcesy z początku lutego pokazują, że z amerykańską demokracją nie jest aż tak źle. Jakie szanse na prezydenturę ma senator z Arizony to inna sprawa, ale jedno jest pewne: kampania z jego udziałem nudna nie będzie.

Kiedy jesienią 2006 r. republikanie utracili większość w Kongresie, a notowania prezydenta George’a Busha sięgnęły dna, McCain, który 6 lat wcześniej rzucił mu rękawicę w wyścigu po nominację, wydawał się naturalnym kandydatem na męża opatrznościowego Partii Republikańskiej. Po pierwsze miał rację w sprawie Iraku – przyznał mu ją nawet sam Bush, zwalniając szefa Pentagonu Donalda Rumsfelda. Parę miesięcy później senator ogłosił, że będzie walczył o nominację prezydencką z ramienia republikanów. Mimo ogólnego rosnącego zmęczenia wojną, sprzeciwił się wycofaniu wojsk – za czym rok temu opowiadała się nawet część republikanów w Kongresie – i mocno poparł surge, czyli wzmocnienie kontyngentu o 30 tys. żołnierzy.

Kampania wyborcza wyraźnie mu nie szła, miliony wydawane na ogłoszenia telewizyjne nie zwiększały poparcia.

Nie chcąc obstawiać niewłaściwego konia, sponsorzy wstrzymali donacje i w lecie ubiegłego roku fundusze wyschły. Kiedy McCain zwolnił połowę personelu sztabu wyborczego, reszta też zaczęła go opuszczać; 71-letni senator sam musiał nosić bagaże podróżując po kraju. Z banku wziął trzymilionową pożyczkę, dając pod zastaw listę adresową swej kampanii i polisę ubezpieczeniową na życie. Jako kandydat wydawał się skończony – w sondażach wlókł się w tyle za byłym burmistrzem Nowego Jorku Rudym Giulianim oraz byłym senatorem i aktorem Fredem Thompsonem, choć ten ostatni nie zgłosił nawet jeszcze swojej kandydatury.

Polityka 7.2008 (2641) z dnia 16.02.2008; Świat; s. 55
Reklama