Archiwum Polityki

Żyć aż do czterdziestki

W ostatniej dekadzie wydatki na walkę z AIDS wzrosły z 300 mln do 8 mld dol., ale nie spowolniło to rozwoju epidemii. Czy to znaczy, że świat zmarnował wielkie pieniądze?

Dick Kayemba dotarł do Toronto po 24 godzinach podróży. Nie dlatego, że kilka linii lotniczych zawiesiło w tych dniach swoje loty przez Atlantyk ani nie z powodu bagażu podręcznego, który mogliby zakwestionować celnicy. Wszystkie rzeczy osobiste, jakie Dick przywiózł do Kanady, zmieścił w jednej małej torbie i chociaż w Ugandzie – skąd pochodzi – zostawił niewiele więcej, to wciąż powtarza, że spotkało go szczęście, jakiego się nie spodziewał. Po pierwsze, w wieku 42 lat po raz pierwszy mógł wyjechać za granicę. Po drugie – będzie miał dostęp do leków na HIV, dzięki którym pewnie uda mu się dożyć sędziwej starości. Tylko że starość to w Afryce pojęcie względne: w Ugandzie średnia długość życia mężczyzn wynosi 48 lat, w Angoli – 38, a w Suazi – 36.

Jeszcze kilka lat temu najbiedniejsze kraje świata wymierały na AIDS

z powodu ograniczonego dostępu do leczenia – spośród 28 mln zakażonych stać było na nie zaledwie 30 tys. ludzi. Kiedy cena kuracji spadła do 130 dol. rocznie, a najrozmaitsze organizacje (na czele z Fundacją Melindy i Billa Gatesów, która w ciągu najbliższych pięciu lat przekaże na światowy fundusz walki z AIDS 500 mln dol.) prześcigają się w finansowaniu pomocy – koszt leków przestał być problemem. Pojawił się za to inny: jak dotrzeć z nimi do potrzebujących, skoro brakuje środków transportu, aptek, lekarzy i pielęgniarek, a w niektórych regionach podróż do najbliższego szpitala zabiera siedem dni?

– W Ugandzie nie ma linii kolejowych – opowiada Dick Kayemba. – Ale nie ma też wojny, więc można się swobodnie poruszać autobusami, choć nie wszystkich stać na bilet. Ja na szczęście mieszkam tylko 15 km od stolicy Kampali, więc mogę dojeżdżać rowerem. Gorzej, gdy człowiek słabnie.

Polityka 34.2006 (2568) z dnia 26.08.2006; Nauka; s. 64
Reklama