Archiwum Polityki

„Złe święto”

Jestem jednym z przywoływanych w artykule Piotra Pytlakowskiego (POLITYKA 18) krakowskich uczestników wydarzeń 2 maja 1946 r., ale jedynym, z którym autor nie rozmawiał. Zresztą pisze o mnie, jakbym już nie żył.

Informuję więc, że żyję i dlatego warto było skonfrontować szczegóły, jeżeli nie ze mną, to chociażby z tym, co Krzysztof Kozłowski o tych wydarzeniach i o naszym w nich udziale pisał np. w „Tygodniku Powszechnym”. Autor artykułu, powołując się na Krzysztofa Kozłowskiego, myli się wielokrotnie: nie byłem przewodniczącym ZMP, nie zrobiłem magisterium z historii WKP(b) (pracę dyplomową pisałem u prof. S. Pigonia na temat dramatu T. Micińskiego „Kniaź Patiomkin”, a magisterium u prof. K. Grunberga – o składzie członkowskim PZPR). Nie byłem nigdy członkiem KC ani prezydentem Krakowa, byłem natomiast przewodniczącym rady tego miasta. Nie zostałem także zesłany na dyrektora Wydawnictwa Literackiego, lecz mianowano mnie, po wielu miesiącach moich starań, a oporu ze strony I sekretarza KW w Krakowie, który po grudniu 1970 r. wreszcie odszedł, dyrektorem i redaktorem naczelnym WL. Na tym stanowisku i w zawodzie wydawcy pracowałem, z krótką przerwą, przez lat 20, aż do emerytury. Dłużej w swoim życiu, bo przez lat 40, byłem – także z własnej woli i wyboru – nauczycielem akademickim.

A poglądy rzeczywiście od dzieciństwa zmieniłem. W 1946 r. mieliśmy z Krzysztofem Kozłowskim po 14 lat, ja byłem chłopcem z inteligenckiego, endekoidalnego domu, ale bardzo krytycznie nastawionym do wszystkiego co bogoojczyźniane. Chodziłem zawzięcie na wykłady do ośrodka OM TUR (m.in.

Polityka 33.2001 (2311) z dnia 18.08.2001; Listy; s. 71
Reklama