Archiwum Polityki

Co ma piernik do wiatraka

Przyznałem się w zeszłym tygodniu, że mimo dojrzałego wieku, a także wielu lat studiów, niezupełnie rozumiem, czym są naprawdę pieniądze. Nie przyznałem się jeszcze, jak wielkie zamieszanie w moim umyśle spowodował fakt, że porównując bieżące zarobki ze spadkiem rodzimej giełdy zrozumiałem, iż pracuję niepotrzebnie, bo niemal tyleż tracę, ile zarabiam. Gdy giełda szła do góry, zrozumiałem, dlaczego cyferki na koncie bez żadnego wysiłku z mojej strony rosną. Skoro jednak nie gram w pokera i nie uprawiam żadnych poważnych gier hazardowych (chyba że tak nazwać robienie filmów i reżyserowanie przedstawień, gdzie wygrana miesza się z przegraną często bez naszej zasługi czy winy). Skoro jednak tych gier nie uprawiam, więc rozumiem, że moja niewiedza ma źródło w ogólnym braku doświadczenia i opóźnień z powodu niedawnej zmiany ustroju. Luk tych mimo wielu lat spędzonych na Zachodzie wciąż nie zdołałem nadrobić.

Widząc zamieszki antyglobalistów w Genui zrozumiałem, że oni też pewnie czegoś nie pojmują, bo podpalają samochody protestując w chwili, w której bogacze umarzają długi biednym krajom. Wszystko to mnie nie dotyczy, bo nie mam żadnych długów poza niewielkim w sklepiku na mojej ulicy, gdzie codziennie biorę twaróg i poranną gazetę na kredyt. Wiem zaś, że tego długu szczyt G8 nie umorzy.

Stawiając dziecinne pytanie o to, czym są pieniądze, przypomniałem sobie jak niedawno, kiedy przyszło do prywatyzacji i wyprzedaży majątku, który był w rękach państwa, na pytanie: ile to jest warte (fabryka, ziemia, kamienica czy obraz w złoconej ramie), odpowiedziałem, że wszystko, co kupujemy, warte jest tyle, ile kosztowało. Fabryka tyle, ile trzeba było wydać na jej budowę, a ziemia tyle, za ile została niedawno kupiona.

Polityka 33.2001 (2311) z dnia 18.08.2001; Zanussi; s. 89
Reklama