Król Nepalu Gyanendra przestanie być bogiem na mocy wyroku ludu. W hinduistycznym państwie, w którym monarcha jest od zawsze wcieleniem Viśnu-Krśny, stał się cud. Ściągają go z panteonu. Dobrze, jeśli zachowa pałac, głowę i koronę. Na jak długo? Przed pałacem czekają mściwi maoiści gotowi ustanowić w Nepalu czerwoną republikę, która zlikwiduje feudalizm, a potem policzy się z ChRL.
Król Gyanendra będzie musiał zrezygnować z pełni wszelkiej władzy. Jest znanym biznesmenem – przewodniczy Trustowi Ochrony Środowiska, który wchłania pomoc zagraniczną. Jest też właścicielem luksusowego hotelu w stolicy, ogrodów herbacianych i wytwórni papierosów. Będzie od tego płacił podatki. Będzie można oskarżyć monarchę przed sądem. Zatem będzie go można skazać. Konstytucja nie wie, co wtedy. Abdykacja? Na rzecz syna Parasa, znanego playboya i trzykrotnego zabójcy, którego nie można było tknąć? Nepalczycy nie chcą mordercy jako następcy tronu.
Gyanendra był już kiedyś królem, ale niewiele z tego pamięta.
Miał cztery latka. Dziadek, król Tribhuvan, i ojciec, następca tronu książę Mahendra, wyjechali wtedy (listopad 1950) potajemnie do Indii. Premier z dynastii Ranów posadził na tronie malca, który spędził na nim roczek, aż ojciec z dziadkiem i starszym bratem wrócili. Dynastia przez 104 lata była zakładnikiem rządzącego rodu Ranów z kasty kszatrijów, czyli wojowników i polityków, którzy jednoczyli Nepal siłą. Kultura rządów wojskowych jest w królestwie tradycją. Bierny i niewykształcony politycznie lud Nepalu akceptował ten system bez protestów. Aż do 1951 r., kiedy to młodzież nepalska, nie bez poparcia ze strony Indii, zaczęła się burzyć i doprowadziła do końca rządy Ranów-Shahów. Król Tribhuvan obwołany został ojcem narodu, powołał rząd koalicyjny Ranów i Partii Kongresowej.