Archiwum Polityki

Toporny Tartuffe

Wystawiany w krakowskim Starym Teatrze „Tartuffe” zaczyna się intrygująco. Rozświetlony słońcem mieszczański salon pasuje i do czasów Moliera, i do współczesnych. Domownicy przy herbatce wysłuchują nagan matki Orgona. Babcia narzeka na styl życia młodych i za wzór stawia wszystkim Tartuffe’a – przybłędę, który wkradł się w łaski pana domu. Wnuki w piżamach ziewają znudzone i nie mogą się doczekać, kiedy starsza pani przestanie zrzędzić i wreszcie sobie pójdzie. Synowa ubrana jak elegancka pani domu (Katarzyna Gniewkowska) podśmiewa się z jej gadania. Tartuffe (świetny jak zwykle Krzysztof Globisz) zjawia się w domu w brązowym garniturze, który wygląda jak z biznesowej kolekcji Bossa, pije herbatę z torebki i wypytuje służącą (Urszula Kiebzak z powodzeniem wprowadza na scenę żywioł komediowy), co dzieje się w domu. Ten Tartuffe to nie demoniczny, dwulicowy, obłudny oszust, ale zwykły naciągacz z przetłuszczonymi włosami. Pozbawiony charyzmy, niespecjalnie kryje się ze swoimi zamiarami i właściwie tylko to jest ciekawe w spektaklu, jak komuś tak nijakiemu udało się omamić Orgona – człowieka sukcesu, ojca udanej rodziny. Reżyser Mikołaj Grabowski zaczął subtelnie, ale potem już coraz bardziej topornie miesza nie wiadomo zresztą po co style i konwencje. W rezultacie przedstawienie nie jest ani satyrą na obłudę religijną, ani pamfletem na polską rzeczywistość, ani dobrze zagranym Molierowskim spektaklem. Na dobrą sprawę nie bardzo wiadomo, czym jest.

Katarzyna Janowska

Polityka 25.2006 (2559) z dnia 24.06.2006; Kultura; s. 59
Reklama