Archiwum Polityki

Mrówki i rekiny

Nigdy bym nie pomyślał, że jak będę się żegnał z czytelnikami „Polityki”, czytał będę wiersze Tomasza Różyckiego; nigdy bym nie przypuścił, że z zachwytu dla nowego tomu tego poety („Kolonie”, Wydawnictwo Znak) czynił będę „posąg pożegnania”, ale w końcu taka „jest skryby najjaśniejsza chwała: /w felieton mieni nawet pożegnanie. /Ta kartka wieki będzie tu płakała, /I łez jej stanie” – że pozwolę sobie na niewyszukaną, ale mam nadzieję nie wyłącznie komiczną, parafrazę.

Po głośnym poemacie „Dwanaście stacji” (Nagroda Kościelskich, nominacja do Nike, aplauz czytelników, uznanie krytyki) Różycki wydał nowy, precyzyjnie skonstruowany tom; zbiór wierszy świetnych, nieraz tajemniczych, zawsze intensywnych. Przerażająco niekiedy intensywnych, bo jak się czyta np. wiersz „Woda ognista”, a umyślnie wybieram tekst – powiedzmy – prostszy, to bardzo sugestywne i zaraźliwie mocne widać tu obrazy i fest porywające słychać tu wibracje: „Kiedy zacząłem pisać, nikt mi nie powiedział, /że to taka choroba, że mnie będą leczyć/znajomi i rodzina, a także kobiety,/których dotknę tym piórem, będą mnie odwiedzać/potem w celach klinicznych. /Że dostanę przydział/do zakładu na odwyk, że zacznę niestety/symulować poprawę, udawać przed dziećmi/i dyrektorem zdrowego, a w nocy ukrywać/się w kuchni i to robić, pisać, otoczony/przez te wszystkie potworki, kuchenne demony,/zjawy i paranoje, omamy, obsesje,/trzęsącymi rękami. Nikt przecież nie mówił,/że to aż taki wstyd jest, i jak trzeba być głupim,/żeby dać się zarazić przez kontakty we śnie”.

Wierszy (pozornie autotematycznych) zawsze zaczynających się od nieubłaganego – jak bluźniercze, naruszające tabu wyznanie – „Kiedy zacząłem pisać.

Polityka 25.2006 (2559) z dnia 24.06.2006; Pilch; s. 104
Reklama