Archiwum Polityki

Kopnięci miękkim papuciem

Berlin, lata trzydzieste minionego wieku. Przed bramką kamienicy typek z grzywą rozkudłanych włosów gra na skrzypcach. Gra z pasją, lecz niemiłosiernie fałszuje, co muzykalniejsi przechodnie przyspieszają kroku. W dodatku grajek co chwila powtarza:
– E... e... e...
– E = mc2 – mówi mijający skrzypka młody człowiek.
– I wyobraźcie sobie, on to zaraz zapisał! – kończył opowiadanie anegdotki z sobą w roli owego młodego człowieka Edward Dziewoński. Jego słuchaczem był Andrzej Zaorski: przypomniał tę zblagowaną opowiastkę we właśnie wydanej książce „Ręka, noga, mózg na ścianie”.

Tacy są inteligenci: nie darują żadnemu autorytetowi, szargają każdą świętość, wypchną siebie na pierwszy plan, byle zaistnieć, przejrzeć się w lusterku dowcipu, popisać. Ale żeby Edward Dziewoński mógł opowiedzieć historyjkę o rzekomym spotkaniu z Einsteinem, najpierw musiał stać się postacią: aktorem, reżyserem, Kuszelasem w „Kabarecie Starszych Panów”, twórcą Dudka, Dzidziusiem Górkiewiczem w „Eroice” Munka. Koszty uzyskania podobnego statusu... Jaki buchalter to podliczy, jaki księgowy zbilansuje? Wobec braku kwitów i gromadzonych rachunków rachmistrz stwierdzi, że artyści korzystają bezczelnie z przywilejów, jakie nadali sobie prawem kaduka. A przecież to, czym się zajmują, trudno nazwać pracą. Zauważył tę uzurpację już dawno przyjemniaczek obecny we wspomnieniach Antoniego Słonimskiego.
– Pan Słonimski albo śpi, albo pisze – wyjaśniał.

Okoliczność łagodząca: znawca sekretów pracy twórczej miał sześć lat. Batalia podatkowa ożywiła zalecaną dziś pamięć historyczną. Wracają sceny z przeszłości potwierdzające domysł, że klasa próżniacza była widać potrzebna, skoro na walkę z nią nie decydowali się ponurzy tyrani, władcy absolutni, dyktatorzy mający za nic prawo.

Polityka 25.2006 (2559) z dnia 24.06.2006; Groński; s. 105
Reklama