Archiwum Polityki

Hymn poprawniaka

Od dwóch lat z okładem, kiedy w TOK FM Tomasz Wołek nazwał mnie „poprawniakiem”, noszę ten epitet na sercu jak order. Teraz, dzięki kolejnym odsłonom obłędu i zakłamania, noszę go z coraz większą dumą.

Duma – zgodnie z zasadami IV RP – wymaga upamiętnienia. Zanim jednak wyrwawszy się z okowów „rewolucji moralnej” postawimy „pomnik poprawności”, należy jej się przynajmniej wzniosła pieśń – albo chociaż przyśpiewka ku chwale. Na to możemy sobie pozwolić już teraz.

Zwrotka pierwsza
– graj mi, Romie, graj

Mam coraz więcej pewności,
że w naszej rzeczywistości
nie ma wolności
bez poprawności.

Trudno mi dziś uwierzyć, że niespełna cztery lata temu z beztroskim rozbawieniem czytałem w „Rzeczpospolitej” debatę o poprawności. Zachowując pozory intelektualnej powagi dość poważne osoby spierały się tam z osobami całkiem niepoważnymi o to, czy nazywanie Romów Cyganami lub Cyganów Romami jest dobre, czy niedobre, jak również czy Amerykanie słusznie nazywają Murzynów Afroamerykanami lub Afroamerykanów Murzynami. W kraju z blisko dwudziestoprocentowym bezrobociem było to jak układanie bukietów na beczkach prochu zgromadzonych w reducie Ordona.

Wynik sporu był z góry przesądzony, bo za „antypoprawniakami” już wówczas stały nienazwane jeszcze hufce IV RP, które idąc tropem konserwatywnej i neokonserwatywnej rewolucji w Ameryce zrobiły sobie z poprawności demona i pośmiewisko. W jednym numerze „Rzeczpospolitej” prof. Wojciech Sadurski znalazł wówczas trzy próby zdekonspirowania globalnego spisku „poprawniaków”. Bronisław Wildstein tropił go w Europie, Zdzisław Krasnodębski w Niemczech, a Agnieszka Kołakowska w Polsce i w ruchach feministycznych. Za każdym razem sformułowanie „poprawność polityczna” występowało jako epitet dekonspirujący i dezawuujący zarazem – podobnie jak dziś słówka „układ”, „agent” „czworokąt”.

Polityka 28.2006 (2562) z dnia 15.07.2006; Kraj; s. 32
Reklama