Archiwum Polityki

Sex w Brnie

Wbrew kuszącej zapowiedzi w tytule „Sex w Brnie” nie jest filmem łatwym i przyjemnym w oglądaniu. Zrealizowany na czarno-białej taśmie z dwójką nieznanych szerzej aktorów, grających lekko upośledzoną parę zakochanych – przypomina raczej smutną komedię offową. Obśmiewa się w niej mit o potencji seksualnej Czechów. W konfrontacji ze światem reklamy, sitcomów i uspokajających danych statystycznych, mówiących o imponującej liczbie stosunków odbywanych przez obywateli drugiego co do wielkości miasta naszych południowych sąsiadów (około stu tysięcy w ciągu nocy), autorzy pokazują, jak wygląda prawdziwe życie erotyczne mieszkańców pewnej kamienicy. Oprócz wspomnianych bohaterów: opóźnionego w rozwoju kulomiota oraz brzydkiej i straszliwie zakompleksionej sprinterki, którzy wprost palą się, by pójść ze sobą do łóżka, mamy tu całą galerię dziwaków i zdrowo stukniętych postaci, których zachowania nie tyle bawią, co wywołują zażenowanie. Są wśród nich m.in. niedowartościowany statysta grywający na prowincjonalnej scenie dzikie zwierzęta w przebraniu, jest dziewczyna przyciągająca do siebie mężczyzn z komplikacjami (np. masochistę, każącego walić się w pośladki rurą od odkurzacza) i wiele innych barwnych postaci, które łączy to, że bezskutecznie starają się znaleźć receptę na przyjaźń, szczęście i miłość, a przy okazji zaspokoić swoje nietypowe upodobania seksualne. Podobnie jak w filmach czeskiej nowej fali z lat 60. akcja sprowadza się do podpatrywania nieporadnych zachowań ludzi i opisów pustych momentów w życiu, po to, aby widz boleśnie odczuł na własnej skórze magmowatą, egzystencjalną nudę, z jaką zmagają się protagoniści. I choć mniej więcej po godzinie wszystko już jest jasne, włącznie z zakończeniem, reżyser Vladimir Moravek rozciąga niemiłosiernie swoją opowieść do pełnego formatu, licząc na jakiś cud, który zresztą się zdarzył, bo ku mojemu zdumieniu jego kinowy debiut spotkał się nad Wełtawą z doskonałym przyjęciem.

Polityka 28.2006 (2562) z dnia 15.07.2006; Kultura; s. 58
Reklama