Archiwum Polityki

Jak ludziom zginęła fabryka

Mafia, mafia – szeptała po kątach załoga przędzalni, kiedy zobaczyła pół roku temu nabywców swego zakładu. Mafia, nie mafia, fakt, że po przędzalni nie ma śladu.

Krystyna Chróścicka w dzień powszedni wstaje po piątej rano. Choć pora jest barbarzyńska, wstaje bez problemu, bo robi tak od przeszło 30 lat. Wita się z psami, je śniadanie i za piętnaście szósta wychodzi do swojego zakładu pracy – przędzalni bawełny Raftom w Ścinawce Średniej w Kotlinie Kłodzkiej. Nie ma daleko. 300 m, dwa zakręty i już jest w pracy. Tam, pod drewnianą bramą, spotyka jeszcze kilkanaście osób z załogi przędzalni. Ale nikt nie wchodzi „na zakład”. Jedna z kobiet wyciąga z torebki listę obecności i kładzie ją na parapecie portierni od strony ulicy. Dokładnie pod oknem, na którym wisi awizo na nazwisko prezes Grzegorz Hynrych i ksero fotografii z odręcznym dopiskiem: poszukiwany.

O pstrągi pytał

– Dwóch ich było. Do tego ochroniarze i kamerzysta – wspomina Krystyna. – Chodzili po zakładzie w czarnych skórach, krótko ostrzyżeni. Benedykt Harasiński, ten przyszły właściciel, to wyglądał nawet na fajnego faceta. Świeżo po trzydziestce, kawa mu u nas smakowała. O pstrągi pytał. I powiedział, że przyjechał pieniądze zarobić, ale nie powiedział, co będzie produkować. Ten drugi – Hynrych, to był potem za prezesa.

– Na awizo jest błąd, bo facet nazywa się Henrych, a nie Hynrych, ale kogo teraz to obchodzi – ciężko wzdycha Stanisław Borkowski, były członek zarządu Raftomu, a także radny gminy Radków. Razem z Borkowskim ciężko wzdychają pozostali członkowie starego zarządu Raftomu: Lis, Stasiak, Storc i Jeżyk. Bo to ich zakład, w 1992 r. przekształcony w Raftom spółka z o.o. z państwowego Piast Głuszyca. Każdy z udziałowców i równocześnie członków zarządu miał po 25 udziałów, wartych 10 tys. zł. Przędzalnia pod nową nazwą dalej produkowała przędzę. – Najgorszej jakości – mówią teraz pracownicy.

Polityka 28.2006 (2562) z dnia 15.07.2006; Społeczeństwo; s. 78
Reklama