Zacznijmy jednak od racji, jakie MKOl przedstawia, by uzasadnić swój wybór. Rozumowanie jest proste: od dziesiątków lat chińscy sportowcy czynnie uczestniczą w ruchu olimpijskim, regularnie zgarniając masę złotych medali, a Chinom już raz olimpiady odmówiono w następstwie masakry na placu Tiananmen. W 1993 r. minimalnie przegrały z Australią rywalizację o organizowanie igrzysk.
MKOl uznał więc, że czas przejść do następnego rozdziału, gdyż nie można w ten sposób dalej „karać” 1,25 mld ludzi, czyli blisko jednej czwartej populacji świata. Jean-Claude Killy, jeden z członków MKOl, mówi, że „trudno jest iść w odwrotnym kierunku niż Historia”, dodając, iż „w pewnym momencie Chiny muszą gościć igrzyska olimpijskie ze względu na swój ciężar polityczny, ekonomiczny i demograficzny”.
Drugim powodem decyzji MKOl jest fakt, że Komitet nie mógł oficjalnie brać pod uwagę kwestii praw człowieka, gdyż jego członkowie wzbraniają się przed mieszaniem polityki i sportu.
Trzecią kwestią była hipotetyczna możliwość wzrostu chińskiego nacjonalizmu w przypadku kolejnej porażki, która dałaby Chińczykom poczucie wyłączenia i międzynarodowego spisku. Natomiast podarowanie Chinom igrzysk olimpijskich, jak się uważa, może wzmocnić obóz demokratów i przyczynić się do otwarcia kraju na zewnątrz. Ostatnim wreszcie argumentem jest to, że mają one jeszcze 8 długich lat na poprawienie swojego wizerunku.
Niestety wszystkie te argumenty opierają się na zachodnioeuropejskiej logice, która często zawodzi przy próbach zrozumienia nieubłaganych mechanizmów władzy w Chinach. W rzeczywistości wiara w to, że międzynarodowe wydarzenie w rodzaju olimpiady może przyczynić się do demokratyzacji Państwa Środka, oznacza po prostu, że ludzie Zachodu źle znają ów system, który z wielką zręcznością wykorzysta to wydarzenie w celu umocnienia swojego władztwa nad społeczeństwem.