Archiwum Polityki

Nie śmiejmy się z Kalifornii

Wynieśliśmy z ubiegłego wieku przysłowie o tym, że biednemu zawsze wiatr w oczy wieje, a kiedy z kolei bogaty coś straci, to mówimy z lekceważeniem: No, na szczęście nie trafiło na biednego. W trakcie długich lat realnego (choć nierealnego) socjalizmu podstawowe odruchy klasowe wżarły się w świadomość rodaków i pobrzmiewają ze szczególną siłą przy okazji wyborczej demagogii w populistycznym zgiełku. Własność jest święta, kiedy się jej nie ma, ale tym co już mają można zabrać, bo wiadomo, że im się naprawdę nie należy.

Przepowiadam sobie te chwytliwe slogany tropiąc we własnej duszy zarodki bolszewizmu. I znajduję je odczuwając klasyczną Schadenfreude na widok energetycznych problemów w Kalifornii. No bo to nie tylko najbogatszy kraj świata, ale jeszcze najbogatszy stan owego kraju, a tu nagle, jak w Peerelu, przerwy w dostawie prądu, racjonowanie, zamykanie fabryk, upiorny żar po wyłączeniu klimatyzacji, stojące windy opuszczane ręcznie przy akompaniamencie histerycznych wrzasków w wykonaniu uwięzionych pasażerów (ci mają wyjątkową okazję przekonać się o własnej klaustrofobii). I to tak już od wielu miesięcy mimo programów naprawczych federalnego rządu, mimo sprawnie działającej demokracji, która stawia polityków pod pręgierzem i surowo każe przy wyborach, mimo wreszcie racjonalnych działań i świetnej administracji, ogólnego społecznego pragmatyzmu – słowem „na biednego nie trafiło” i coś podłego raduje się w duszy, kiedy nad Bałtykiem prądu nie brakuje, a nad Pacyfikiem wyłączają.

Fenomen trudności energetycznych w Stanach wydaje się równie błahy, jak nieszczęśliwe obliczanie głosów w trakcie wyborów prezydenckich na Florydzie.

Polityka 29.2001 (2307) z dnia 21.07.2001; Zanussi; s. 89
Reklama