Archiwum Polityki

Śniadanie na Plutonie

Irlandczyk potrafi. „Śniadanie na Plutonie” Neila Jordana to film, którego możemy bliskiemu nam krajowi (podobna religijność, tak samo tragiczna historia, teraz jeszcze przystań dla naszych emigrantów) tylko pozazdrościć. Akcja filmu zaczyna się w latach 60. ubiegłego wieku, w zapyziałej mieścinie, gdzie miejscowy ksiądz pewnego pięknego dnia znajduje pod swymi drzwiami podrzutka. Z dziecka, które dostanie imię Patrick, wyrośnie dorodny młodzieniec, niestety, odmieniec. Za żadne skarby nie chce być prawdziwym mężczyzną, wręcz przeciwnie, uwielbia damskie ciuszki i szminki. Patrick, zwany Kicią, ma problemy nie tylko z płciowością, ale z tożsamością w ogóle – zarówno w wymiarze osobistym, jak i społecznym. Konsekwentnie stosuje strategię outsidera, trochę błazna, drażniąc swą odmiennością konserwatywne otoczenie. Z pozoru przyjmuje narzucane mu normy, by następnie udowodnić, iż są absurdalne. W Irlandii, kraju, w którym historia nigdy się nie kończy, jest to wyjątkowo ryzykowna maskarada. Toteż Patrick, chcąc nie chcąc, oddaje przysługę ojczyźnie: styka się z fanatycznymi bojownikami IRA, a nawet zamieszany zostanie w pewien wybuchowy występ w londyńskiej dyskotece. Jego znajomi giną naprawdę, ale on zawsze jest obok, przygląda się zdarzeniom z dystansu. Reżyser opowiada historię transwestyty poszukującego tożsamości z humorem, z libertyńską ironią, ani na chwilę nie przekraczając jednak granicy dobrego smaku. „Śniadanie na Plutonie” to jeden z najlepszych filmów, jaki tej jesieni trafił do naszych kin.

Zdzisław Pietrasik

Polityka 43.2006 (2577) z dnia 28.10.2006; Kultura; s. 66
Reklama