Archiwum Polityki

Liban płonie

Sobotni szczyt arabskich ministrów spraw zagranicznych zakończył się fiaskiem. Arabia Saudyjska domagała się potępienia Hezbollahu i jego lidera Hasana Nasrallaha za akcje terrorystyczne przeciw Izraelowi; Syria i Sudan sprzeciwiały się stanowczo. Kompromisową uchwałą postanowiono kopnąć niewygodną piłkę na boisko Rady Bezpieczeństwa ONZ. Ale Rada Bezpieczeństwa, sparaliżowana amerykańskim wetem, nie jest w stanie podjąć jakiejkolwiek decyzji. Niemal równocześnie libański premier Fuad Siniori wystosował dramatyczny apel do ONZ z prośbą o pomoc w rozmieszczeniu wojsk libańskich wzdłuż granicy z Izraelem, jak tego wymaga rezolucja 1559 ONZ z 2000 r. Oznaczałoby to całkowite usunięcie bojowników Hezbollahu z obszaru, z którego mogą atakować państwo żydowskie. Na razie również ta prośba pozostała bez odzewu.

Wewnętrzne spory w świecie arabskim oraz brak zdecydowanej inicjatywy europejskiej umożliwiają Hezbollahowi, wyposażonemu w irańskie rakiety średniego zasięgu, brutalne ostrzeliwanie miast w północnej części Izraela, łącznie z Hajfą, ośrodkiem przemysłu chemicznego z rafinerią ropy naftowej. W odwecie lotnictwo i marynarka wojenna Izraela systematycznie atakują wojskowe i cywilne obiekty w Libanie. Po obu stronach padają setki niewinnych ofiar. Niezupełnie jasne są cele, które pragnie osiągnąć Hasan Nasrallah w tej – jak ogłosił – totalnej wojnie z syjonistycznym agresorem. Na zwycięstwo, to wie każde dziecko na Bliskim Wschodzie, nie ma najmniejszych szans. Natomiast polityka rządu w Jerozolimie jest całkowicie przejrzysta – zbombardowanie lotniska w Bejrucie i sparaliżowanie normalnego życia obywateli stanowi wyraźny sygnał: jeśli rząd Libanu nie zrobi porządku z terrorystami spod znaku Hezbollahu, uczyni to Izrael.

Polityka 29.2006 (2563) z dnia 22.07.2006; Ludzie i wydarzenia. Świat; s. 18
Reklama