Archiwum Polityki

Kto tak pięknie gra?

Dobra wiadomość: w tyglu naszej fonografii, jeszcze niedawno prawie wystygłym, znów zawrzało! Powraca do łask rockowa awangarda. Coraz popularniejsze są zespoły hiphopowe. Sensacją sezonu stała się religijna Arka Noego oraz góralska Golec uOrkiestra. I najpewniej to ci wykonawcy, o których przed rokiem nikt jeszcze nie słyszał, odbiorą 18 marca gros Fryderyków – corocznych nagród polskiego przemysłu fonograficznego. Sukces niezależnych artystów pilnie obserwuje dominująca na naszym rynku wielka piątka koncernów muzycznych: Universal Music Polska, Pomaton EMI, BMG Poland, Sony Music i Warner Music. Światowi potentaci mają moc i pieniądze, ale nie mają pomysłów. Tymczasem pomysły leżą na ziemi.

Tłumy w Warszawie, Gdańsku, Krakowie walą do klubów, bo właśnie gra Miłość, Kury, Łoskot, Ścianka, Kobiety albo Ztvörki czy El Dupa. Kto o tych zespołach słyszał? Są właściwie nieobecne w największych rozgłośniach radiowych, ich płyty poza przychylnymi recenzjami w prasie nie mają żadnej promocji. Dziennikarze najchętniej nazywają je niszowymi – to modne słowo w branży – ale ta nisza, w jakiej się mieszczą, staje się coraz bardziej rozległa.

– Dziś każdy, kto produkuje i rozprowadza płyty, musi wiedzieć, że ma do czynienia z inną publicznością niż ta sprzed paru lat – powiada Piotr Mackowiak, szef marketingu Sony Music Polska. – Nie da się już jechać na zasłużonych gwiazdach popu, bo młody nabywca płyt poszukuje czegoś zupełnie innego.

Mackowiak wie, co mówi, ponieważ z klientelą sklepów płytowych rzecz ma się podobnie jak z publicznością kinową: przeważają ludzie młodzi – piętnasto-, dwudziestolatkowie – i z ich gustem właśnie trzeba się liczyć. To oni kupują większość z 4 mln kompaktów wykonawców rodzimych i prawie 5,5 mln artystów spoza Polski oraz 5,9 mln polskich kaset i 8,2 mln zagranicznych – tyle sprzedaje się u nas co roku, czyli statystycznie na młodego fana przypadają dwa, trzy zakupione tytuły.

Ci młodzi raczej nie będą słuchać Ryszarda Rynkowskiego czy Maryli Rodowicz. Nie przekona ich także wydana w zeszłym roku płyta Kasi Kowalskiej, o której szef Universalu Andrzej Puczyński mówił, że będzie objawieniem, zaś okazała się kolejnym przykładem reanimacji czegoś, co najlepiej byłoby nazwać „piosenką festiwalową”. Skansenem tego typu twórczości wciąż pozostaje festiwal opolski, gdzie nawet debiutanci wyławiani z telewizyjnej „Szansy na sukces” nie wychodzą poza estetykę wypracowaną kiedyś przez stare gwiazdy estrady.

Polityka 11.2001 (2289) z dnia 17.03.2001; Raport; s. 3
Reklama