Wkrótce po wydarzeniach w Tanuszevciach bojówkarze zablokowali konwój macedońskich sił bezpieczeństwa w okolicach wsi Brest na północy republiki. Tym razem zginął macedoński policjant. Po uwolnieniu konwoju albańscy partyzanci znikli. Ich taktyka przypomina działania wojenne UCK: pojawiają się nieoczekiwanie w jakimś miejscu, rozpraszają po akcji i zjawiają znowu zupełnie gdzie indziej. Większość z nich nie nosi mundurów, by móc wmieszać się w tłum. Ich sztab jest tam, gdzie są oni. Według reportera chorwackiego „Veczernjego listu” w górach, gdzie leżą Tanuszevci, stoi wiele opustoszałych kamiennych chat, które były twierdzami bojówkarzy. Teraz nie ma tam nikogo: wyparci zostali przez oddziały KFOR.
Niewykluczone jednak, że partyzanci wrócą. Z góry widać stolicę Macedonii Skopje. Za pomocą wyrzutni rakietowej można terroryzować miasto, a tym samym władze kraju. Tym bardziej że – jak przyznaje policja macedońska – jest to teren bardzo niebezpieczny, gdzie rządowe siły zbrojne raczej się nie zapuszczają.
Nie do końca wiadomo, kim są bojownicy i kto jest ich dowódcą. Po rozwiązaniu Wyzwoleńczej Armii Kosowa Albańczycy mieli złożyć broń. W ręce NATO-wskich żołnierzy trafiła jakaś część przestarzałego, niesprawnego sprzętu, ale wiadomo było, że UCK będzie – pod taką czy inną nazwą – funkcjonowała dalej i jej żołnierze są nadal uzbrojeni. W ubiegłym roku organizacja ta uaktywniła się na południu Serbii (ale nie na terenie Kosowa) pod nazwą Armia Wyzwolenia Preszeva, Medvedzi i Bujanovca. Korzystając z faktu, że w rejonie tym nie ma właściwie serbskich sił zbrojnych (na mocy umowy z Kumanowa jest to strefa buforowa, chroniona wyłącznie przez KFOR), Albańczycy podjęli działania zbrojne. Na prośbę prezydenta Jugosławii Vojslava Kosztunicy NATO zezwoliło na obecność serbskiego wojska i policji uzbrojonych w sprzęt ciężki w tej części Serbii.