Archiwum Polityki

Na Krymie nie ma miłości

[dla najbardziej wytrwałych]

„Więc dopadło Mrożka – pisał Tadeusz Nyczek po opublikowaniu osiem lat temu „Miłości na Krymie”. – Miłość bywała dotąd w jego sztukach zajęciem dosyć drugorzędnym, nawet dziwacznym, podejrzanym, a najczęściej nieobecnym”. Nieodwzajemniona namiętność nie starzejącego się przez cały wiek sceptycznego pięćdziesięciolatka do ćwierć wieku młodszej kobiety w rzeczy samej zaskoczyła miłośników pisarza. Motyw ten w trzeciej inscenizacji utworu – w szczecińskim Współczesnym – nie jest jednak ani eksponowany, ani przekonujący; w tym sensie Anny Augustynowicz nic tu nie „dopadło”. Jak zawsze w jej pracach spektakl ma logicznie obmyśloną formę: trzy syntetyczne scenki, nazwijmy je czechowowska, bułhakowowska i współczesna, są starannie, jak do fotografii, ustawiane na trapezoidalnym podeście. Augustynowicz wygrywa konwencyjne żarty Mrożka (ze strzelbą, z której ktoś strzela, bo już nie może wytrzymać, że tak wisi i nic, z Leninem, co wyżera konfitury), precyzyjnie portretuje rozpad rosyjskiego świata. Ale dialogi prują mechanicznie jak z kałasznikowa, ale w najnamiętniejszych monologach nie ma iskry żaru, ale niepodobna uwierzyć, że sztywna i bezbarwna Tatiana Joanny Matuszak ma być kwintesencją męskich westchnień, a monotonnie nudny Sjejkin Grzegorza Falkowskiego otchłanną duszą Lermontowowskiego bohatera z czaszką wiernego konia (ze służby u Wrangla) pod pachą. Wszelkie słowa o uczuciach brzmią nieporadnie; wygląda, jakby teatr trząsł się ze strachu przed podejrzeniem o czułostkowość. Płaci za to słono: letniością. Nawet Zachedrynski, do której to roli Jacek Polaczek ze swoją gorzko-mądrą melancholią zdawał się stworzony, pozostaje w tym beznamiętnym świecie o wiele bardziej bezradny, niż mu to Mrożek sprokurował.

Polityka 11.2001 (2289) z dnia 17.03.2001; Kultura; s. 52
Reklama