Jest ich blisko pięćdziesiąt tysięcy, parokrotnie więcej niż sędziów zawodowych. Na ogół to emeryci. Zdarza się, że nie mają nawet podstawowego wykształcenia, a mogą przegłosować doktora prawa. Wprowadziła ich PRL w 1949 r., ale uszanowała ich trwałe miejsce w wymiarze sprawiedliwości także konstytucja demokratycznej już Polski z 1997 r.
Surowy w ocenie ówczesnej sytuacji raport środowisk opozycyjnych pt. „Prawo, praworządność, gwarancje prawne” z 1981 r. nie tylko ocenia życzliwie udział ławników w postępowaniu sądowym, ale i żąda: żadnych „wyjątków odnośnie czynnika społecznego w orzekaniu”. Ostatnio jednak zrezygnowano z obecności ławników w licznych skomplikowanych procesach cywilnych. Żadna z czterystu poprawek do ustawodawstwa karnego, zgłoszonych przez rząd Sejmowi w grudniu 2000 r., nie kwestionuje ich obecności za sędziowskim stołem (podobnie i projekt ustawy o sądach powszechnych). Utrzymuje się pogląd, że udział ławników powoduje sumienniejsze rozpoznanie sprawy przez sędziego, zwiększenie niezawisłości sądu oraz przeciwdziała zawodowej rutynie sędziego dzięki doświadczeniu życiowemu ławników.
Ponad 40 proc. ławników, czyli sędziów z woli narodu, stanowią emeryci i renciści, podczas gdy ludzi do lat trzydziestu jest tu niecałe 3 proc. Jeszcze przed pięciu laty nestorów sądowych było trzy razy mniej. Co się stało? Po pierwsze osoby czynne zawodowo mają nieustające kłopoty ze zwalnianiem się z pracy, płatnym z kasy pracodawcy. Ustawa mówi, że ławnik „może być wyznaczony do udziału w rozprawach do 12 dni w roku”, ale zaraz dodaje: „w razie konieczności zakończenia rozprawy prezes sądu może okres ten przedłużyć”. W procesie FOZZ, trwającym już od tygodni, a zapowiadającym się na miesiące, jest czterech ławników.