Proponowane przez ministra gospodarki morskiej Rafała Wiecheckiego ulgi dla marynarzy mają w zamyśle przynieść profity gospodarce. Minister tłumaczy: – Może to brzmi jak hasło, ale chodzi o wzmocnienie konkurencyjności statków pod biało-czerwoną. Pierwszym krokiem jest nowa ustawa o wprowadzeniu podatku tonażowego dla polskich armatorów. Ten rodzaj podatku zastąpi mniej dla nich korzystny podatek dochodowy. Kolejne projekty ustawy tonażowej od kilku lat sennie krążyły po różnych urzędach. W tym czasie polscy armatorzy wyprowadzili swoje statki do spółek rejestrowanych za granicą i powciągali tzw. wygodne bandery. Opłaty za nie są symboliczne. W ten sposób sami zagwarantowali swoim statkom konkurencyjność, a polski fiskus zamiast podatku zobaczył figę. Teraz ma to się zmienić.
Przez ostatnie kilkanaście lat statków nam ubywało,
ale marynarzy już nie. Obecnie to najliczniejsza zawodowa grupa w branży morskiej i jedyna, która wciąż rośnie. W 1989 r. było ich. ok. 20 tys. Teraz jest 35–50 tys. Tylko niewielka grupa (ok. 5 tys.) pracuje na statkach polskich armatorów. Pozostali – za granicą. Dziś polskich marynarzy można spotkać pod wszystkimi egzotycznymi banderami. Według danych IMEC (Międzynarodowy Komitet Pracodawców Morskich), organizacji zrzeszającej 100 armatorów (5843 statki, 140 tys. marynarzy), 6 proc. ich załóg to Polacy. Wśród oficerów naszych rodaków jest jeszcze więcej (8 proc.). I nic dziwnego. W Polsce żadnej wyższej szkoły morskiej przecież nie zamknięto.
Ci marynarze mają niewiele wspólnego z wyobrażeniem krezusa z czasów socjalizmu. Wraz z PRL skończyły się profity z czarnorynkowego obrotu dewizami, a także z marynarskiego handlu. To wtedy marynarze nielegalnie zwozili do kraju włoskie płaszcze ortalionowe, hiszpańską terakotę, papierosy, alkohol.