Archiwum Polityki

Piotr Płaksin z Włoszczowy

Pamiętamy wszyscy, jak na stacji Chandra Unyńska, gdzieś w mordobijskim powiecie, siedzi telegrafista Piotr Płaksin i wszystko mu się w zasmucenie splata.

„Splata się tak niespodzianie,
Jak szare szyny kolei,
W rozpacz bezsilną, w tęsknotę,
W bezbrzeżny ból beznadziei.

Jak odchodzące pociągi,
Jest jednostajne, codzienne,
Jak dzwonki trzy, wybijane
W słotne zmierzchania jesienne...
Przez okno sporzy się czasem
W szlak dróg żelaznych daleki,
Dłońmi się czoło podeprze
I łzami zajdą powieki...”.

Oczywiście, telegrafista Piotr Płaksin nie umiał grać na klarnecie, co beznadziejną czyniło jego miłość do panny Jadzi z bufetu. Ale przecież miały w jego smutku udział i Chandra, i Unyńska, i mordobijski powiat. Gdyby mógł ruszyć w szeroki świat, znalazłby inne Jadzie, poszłaby precz „niezmierna tęsknota”. Wszystko zgoła inaczej by się potoczyło, gdyby nie w Chandrze Unyńskiej mieszkał Piotr Płaksin, ale we Włoszczowie.

Włoszczowa jest to miasteczko pięćdziesiąt sześć kilometrów na zachód od Kielc. Jedenaście tysięcy mieszkańców, barokowy kościół pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, trzy szkoły średnie, zakład stolarki budowlanej z czasów Gomułki, mleczarnia z proszkownią mleka z czasów Gierka, pozostałości po cmentarzu żydowskim, ruiny pięknego ponoć przed wiekami dworu obronnego Szafrańców... W pobliżu kurhan pod chwastami, uznany przez uczonych w archeologii za średniowieczne grodzisko. Tak było do 2006 r., kiedy to wzbogaciła się Włoszczowa o dworzec kolejowy, na którym zatrzymują się nawet pociągi Intercity, słowem stała się metropolią. Miejscowy Piotr Płaksin może już machnąć ręką na niewdzięcznice.

Polityka 44.2006 (2578) z dnia 04.11.2006; Stomma; s. 98
Reklama