Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Superman: Powrót

Jeśli ktoś nie zna dobrze komiksowych historii o Supermanie, niech odpuści sobie wycieczkę do kina. Reżyser Bryan Singer uznał bowiem najwyraźniej, że każdy kulturalny człowiek wie, że Supermana zabić można kryptonitem, Lex Luthor to jego najgorszy wróg, a Lois Lane – niespełniona miłość. W latach 50. to wszystko działało – opowiastki o człowieku ze stali niosły pokrzepienie serc zmęczonym niepewnością Amerykanom. W 1978 r. też – przypomnieli go sobie z rozrzewnieniem dzięki filmowi z Christopherem Reeve’em. Co jednak dzisiaj może robić ów latający facet w pelerynie i rajtuzach? W filmie „Superman: Powrót” robi to samo, co zawsze – ratuje świat przed złym demonicznym Lexem Luthorem (w tej roli Kevin Spacey, po raz kolejny udowadniający, że jako czarny charakter radzi sobie znakomicie). Ratując ludzkość Superman fruwa, łapie spadające samoloty i metalowe kule, wdzięczy się do swojej wybranki. Zgodnie z tradycją reżyser nawet nie próbuje uwiarygodnić kuriozalnej bzdury, jaką jest założenie, iż nikt nie poznaje bohatera w przebraniu Supermana, choć od swojego cywilnego alter ego Clarka Kenta różni się jedynie brakiem okularów i frywolnym kosmykiem na czole. Scenariusz nie wychodzi poza komiksowe kalki. Sprawę ostatecznie kładzie Brandon Routh w tytułowej roli. Bezbarwny i mało wiarygodny. Może to i dobrze, że Superman wrócił (świat znowu potrzebuje heroicznych zbawców), szkoda jednak, że w postaci plastikowej zabawki dla dzieci.

Tomasz Michniewicz

Polityka 31.2006 (2565) z dnia 05.08.2006; Kultura; s. 56
Reklama