Archiwum Polityki

Dwa muzea

Parę dni temu wybrałem się z Basią, synkami i przyjaciółmi z Piekar Śląskich do Normandii Cotentin obejrzeć plaże, na których 6 czerwca 1944 r. lądowali alianci, i zachowane pamiątki po inwazji. Muzeów przechowujących świadectwa jest tu parę. Wybraliśmy to w Arromanches-les-Bains, gdzie w ciągu pierwszych dni ataku zbudowano cud techniki ówczesnych czasów, czyli pływający port, przez który przechodziło przez następne miesiące (aż do zdobycia Antwerpii) omal 90 proc. sojuszniczego zaopatrzenia. Muzeum położone jest nad brzegiem morza, tak że wychodząc można porównać pomieszczone w nim zdjęcia i makiety z naturalną panoramą. Wewnątrz oczywiście przede wszystkim różnego rodzaju militaria, ale są też dokumenty i świetnie opracowane mapy objaśniające przebieg operacji (te również porównać można z widokiem na zewnątrz). W programie filmy i komentarze (do wyboru: z głośników; na żywo, dawane przez świetnie przygotowanych przewodników, lub z konspektów przetłumaczonych na kilkanaście języków, w tym rzecz jasna polski). Zresztą polskich akcentów tu nie brakuje. Są i mundury, i oznaki polskich formacji, mapa działań wojennych I Dywizji Pancernej, zdjęcie generała Stanisława Maczka z dość kompletną biografią etc. Powiewają także w paru miejscach polskie flagi.

Przed muzeum, zaraz przy wyjściu, stoi karuzela moich marzeń, taka, jaką oglądać można tylko na starych zdjęciach. Na daszkach niedzielnie odtworzone aniołki z dzieł mistrzów wszelkich, pastereczki, kwiatki. Różnokolorowe pompony (ongiś mówiło się kutasy: „Pąsowe sznury z kutasami u pstrego wiązała szlafroka”) zwisają w dół. Na krążącym talerzu konie wszelkiej maści, powozy i obracające się pod prąd stoliki.

Polityka 31.2006 (2565) z dnia 05.08.2006; Stomma; s. 94
Reklama