Archiwum Polityki

Bez pioruna

[dla koneserów]

Tomasz Man (przez jedno „n”) kończy reżyserię w warszawskiej Akademii Teatralnej. Pisze też sztuki; dwie z nich: „Katarantkę” i „Pisi” drukował „Dialog”. Ujęte w wymyślną formę, mówią o całkiem namacalnych sprawach: o starości, okrucieństwie, miłości, zbrodni, rozchodzeniu się marzeń z rzeczywistością. Z tym bagażem zainteresowań Man zabrał się do debiutu na zawodowej scenie: do „Balladyny” w białostockim Teatrze im. Węgierki. Wykosił Słowackiemu wszystkie istoty „z mgły i galarety”, Skierki, Chochliki; Goplanie przypadła rola wykonawczyni songów-przerywników (to akurat wypadło najsłabiej). Likwidując Grabca, unicestwił też całą ironię romantycznej baśni, ów sławny „ariostyczny uśmiech”. Pozostała pozbawiona wszelkich upiększeń historia upokarzanej, pełnej kompleksów dziewczyny, zabijającej z bezsilności, w afekcie, brnącej w kolejne zbrodnie i dorastającej do poniesienia konsekwencji własnych czynów. Subtelnie, bez afektacji grana przez Dorotę Radomską Balladyna wyrasta indywidualnością ponad otoczenie: prymitywną matkę (Danuta Bach), głupawego Kirkora (Bernard Maciej Bania), pozbawionego skrupułów Kostryna (Sławomir Popławski) – acz reżyser ani myśli ją demonizować: woli pokazywać jej samotność, pogubienie i na koniec dojrzałość. W tej odpoetyzowanej do granic, trzeszczącej w szwach (aczkolwiek ponad oczekiwanie logicznej i konsekwentnej!) białostockiej „Balladynie” nie ma rzecz jasna miejsca na boski piorun. Bohaterka schodzi pomiędzy nas, na widownię, z dużo cięższym wyrokiem: będzie dalej żyć z krwawą plamą na sumieniu. (js)

[dla każdego]
[dla koneserów]
[dla najbardziej wytrwałych]
[dla mało wymagających]

Polityka 29.2000 (2254) z dnia 15.07.2000; Kultura; s. 42
Reklama