Archiwum Polityki

Pan Antoni

Ostatni raz widziałem go w kawiarni Ujazdowska, do której przeniósł się z Marca. Wiedział, że jadę do Londynu. Prosił więc o przekazanie listu i pozdrowień Zuzannie S., przyjaciółce z młodości. Był jak zawsze elegancki – w granatowej marynarce, koszuli w paski, starannie zawiązanej muszce. Obok na krześle leżał słomkowy kapelusz. Sfatygowany akurat tyle, ile trzeba. Zaniepokoił mnie opatrunek na palcu. Pan Antoni zbył to machnięciem ręki, przekreślając gestem nieważny epizod. Żebym nie pomyślał czasem, że to jeszcze jeden znak świadczący, jaki jest nieporadny i zagubiony po śmierci pani Janki. Kiedy na nowo odkrywał mieszkanie w Alei Róż. Blaty, domagające się przetarcia, kwiaty wymagające zmiany wody, kruchość talerzy i kubków. Cały świat codzienności obcy psychice osiemdziesięcioletniego poety.

Jak dobrze, że są wśród nas
Niemądrzy starzy poeci.
Jak świecy gasnącej blask,
Jak liść, co z ciemnych drzew leci.
Jak dobrze, że wśród nas są
Pojęcia dawne i słowa
Za które płacono krwią.
Niemodny wiersz je przechował –

śpiewał w Egidzie dawny, przedprezydencki Pietrzak piosenkę z moim tekstem. Pan Antoni dowiedział się o niej od fanów kabaretu; kazał ją sobie pokazać. Do dusznej, zadymionej salki Egidy nie mógł się wybrać: kibicował kabareciarzom ze stolikowego dystansu. Docenił ironię zwrotu o niemądrych marzycielach. W krainie mędrców, ferujących wyroki i wydających zakazy. Wtedy, w czerwcu 76 roku, nie zabawiłem długo w kawiarni. Nie wiedziałem, że to końcówka, oddalający się krajobraz oświetlony wkrótce lampą pamięci. Własnej, cudzej. Tej pozującej przed lustrem. I tej szarej, wstydliwej. Mogącej jedynie powtarzać, że śmierć to nieobecność we wszystkich miejscach naraz.

Polityka 29.2000 (2254) z dnia 15.07.2000; Groński; s. 85
Reklama