Archiwum Polityki

Z polisą na słońce

Targowaniem się Andrzeja Leppera z rządem o wysokość dopłat do ubezpieczeń rolniczych najbardziej zdumione są towarzystwa ubezpieczeniowe. Nie są bowiem wcale zainteresowane sprzedażą polis od suszy. – Najpierw trzeba obliczyć, jakie szkody susza wyrządziła w poprzednich latach, potem przestudiować prognozy meteorologiczne, mapy klimatyczne i dopiero wtedy spróbować oszacować ryzyko – stawia sprawę z głowy na nogi Tomasz Mintowt-Czyż, prezes Polskiej Izby Ubezpieczeń. Do tej pory państwo wypłacało rolnikom odszkodowania, np. po powodzi, nie szacując w ogóle strat. Tylko w latach 2001–03 wypłacono z budżetu 3,3 mld zł. Prywatne towarzystwa nie mogą być tak rozrzutne. Gdyby za suszę miały rolnikom płacić tak dużo, polisy – mimo dopłat 60 proc. z budżetu – byłyby bardzo drogie i nikt nie chciałby ich kupować. – W Hiszpanii, która jest bardziej narażona na suszę, polisy od niej wykupuje zaledwie 30 proc. rolników – zauważa prezes PIU. Mimo że także dopłaca do nich państwo. Dlatego w rozmowach, jakie ministerstwo prowadzi z ubezpieczycielami, ci ostatni proponują, aby część wypłat odszkodowań wziął na siebie budżet. Czyli – my. W dodatku Lepper chce, by ubezpieczenia od suszy były obowiązkowe. A to grozi z kolei licznymi nadużyciami. Są przecież w kraju tereny, gdzie susza albo powódź zdarzają się właściwie każdego roku. Teraz rośnie tam trawa, ale po wprowadzeniu obowiązkowych polis rolnicy mogą zacząć siać pszenicę, żeby dostać większe odszkodowanie.

Pomysły Leppera mają przynieść Samoobronie popularność na wsi, z pewnością natomiast nie rozwiążą problemu rolników z klęskami żywiołowymi. Państwo nie powinno wyciągać z kieszeni podatników ogromnych pieniędzy na polisy i odszkodowania, ale po prostu budować zbiorniki retencyjne.

Polityka 32.2006 (2566) z dnia 12.08.2006; Ludzie i wydarzenia; s. 16
Reklama