Kino biograficzne ma się doskonale, o czym może świadczyć długa lista obrazów wyprodukowanych ostatnio w Stanach Zjednoczonych, wśród których są dzieła znaczące, nagradzane Oscarami. Dość przypomnieć parę tytułów, które trafiły na nasze ekrany: „Capote” (o powstawaniu książki „Z zimną krwią”), „Ray” (o Rayu Charlesie), „Spacer po linie” (o Johnnym Cashu) czy „Kinsey” – historia słynnego i kontrowersyjnego badacza seksualnych zachowań Amerykanów. W Hollywood zawsze zresztą umieli docenić autentyczne losy ludzkie, dlatego prawie każdy niebanalny życiorys trafia tam natychmiast na warsztat scenarzystów. Dotyczy to zarówno polityków (seria filmów prezydenckich), jak i ludzi show-biznesu.
Ostatnio w kinie (nie tylko amerykańskim) zapanowała moda na malarzy: mieliśmy niedawno biografie Modiglianiego, Klimta, teraz sławny Brytyjczyk Peter Greenaway będzie kręcił film o Rembrandcie – i co w tym projekcie nas szczególnie interesuje – w koprodukcji z Polską. Jak z tego wynika, w dziedzinie kina biograficznego już wkrótce możemy być potęgą. Warto zacytować wypowiedź przewodniczącej Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej Agnieszki Odorowicz, która następująco tłumaczyła w prasie, dlaczego preferuje film o księdzu Popiełuszce kosztem innych projektów: „Nie przyznałam dofinansowania projektom Władysława Pasikowskiego o pułkowniku Stankiewiczu i o zbrodni w Jedwabnem, ponieważ w kategorii filmów o historii Polski za najważniejszy uznałam obraz o księdzu Popiełuszce”. To bardzo znacząca deklaracja.
Królowie i rewolucjoniści
Historia polskiego filmu biograficznego nie odnotowała zbyt wielu artystycznych sukcesów. Wręcz przeciwnie, były to z reguły produkcje okolicznościowe, wykonywane na zlecenie bądź za pozwoleniem władz.