Gdy pan Gerwazy szedł wybierać prezydenta, pchała go jakaś intuicja. Jeśli tyle dzieci chowa za swoje, myślał o Rzeźniczaku, i nawet zasiłków od państwa nie chce, będzie dobrym gospodarzem. Dziś syczy: – Na dzieciarni wyjechał.
Na ulotkach, które podczas licznych festynów fruwały po mieście, Zenon Rzeźniczak prezentował się modelowo: żona w garsonce matki Polki, gromada przy boku, kościół w tle. Wojciech i Ewelina akurat wtedy brali ślub. Też zakreślili Rzeźniczaka. – Ze wstydu to zamknęła – Ewelina też dziś syczy, pokazując witrynę z rajstopami, gdzie do niedawna miała sklep Alina Rzeźniczak. W końcu zakochanie takiego męża nie jest prywatną sprawą.
– A ten, ten... – pan Gerwazy nie ma słów – jeszcze chce mieć w szyldzie LPR. Zniewolony przez tutejsze nalewki, wypija już trzecią na placu Wolności za to, żeby nowa wielka miłość ością stanęła prezydentowi w gardle.
W Zduńskiej Woli o nowej wielkiej miłości i szóstym dziecku prezydenta krążą dwie wersje; jedna, że prawdopodobnie zostało spłodzone na Litwie, druga, że we Włoszech na trzyosobowej delegacji, na którą za urzędowe pieniądze prezydent przemycił narzeczoną.
Wielka tragedia
W gabinecie Zenona Rzeźniczka, jak w większości gabinetów w Zduńskiej Woli, obok wielkiego godła wisi wielki krzyż. Prezydent, nieduży, w okularach, żaden macho, nie ma najmniejszej wątpliwości, że sprzedanie do brukowych gazet informacji o wielkiej miłości to inicjatywa wrogów, którzy uruchomili świat polityczny, aby rozbić struktury, jakie zaczął budować na potrzeby wyborów. – Czy nie można się zakochać? – pyta, szukając potwierdzenia.
Jest zgorszony sposobem, w jaki opowiada się o jego szczerym uczuciu, zwłaszcza zaś o jego dzieciach, jakby to była jakaś usmarkana piątka.