Archiwum Polityki

Życie ukryte w słowach

Kameralny dramat psychologiczny „Życie ukryte w słowach” przypomina okrutne bajki Larsa von Triera. Sporo tu medycznego horroru, samotnych postaci zamkniętych w świecie własnych obsesji, dusznej, chwilami prowokującej atmosfery przypowieści z ogromnymi ambicjami. Dwójka ciężko doświadczonych bohaterów filmowych kojarzy się nieuchronnie z nieszczęśliwą parą z „Przełamując fale”. Pielęgniarka rewelacyjnie zagrana przez Sarah Polley skrywa w sobie te same pokłady dobroci, miłości i poświęcenia co Bess. Natomiast przykuty do łóżka poparzony robotnik, cudem ocalony z katastrofy na platformie wydobywczej (Tim Robbins), wydaje się być w równie beznadziejnym stanie co mąż Bess. Paradoksalnie wszystkie te podobieństwa przemawiają na korzyść filmu hiszpańskiej reżyserki Isabel Coixet, która wcale nie nakręciła plagiatu, tylko autonomiczny, chwytający za gardło melodramat, rozegrany w ciasnej, niemal szpitalnej przestrzeni. Liczy się w nim to tylko, co dzieje się między postaciami, z ich emocjami, psychiką, wiarą i zaufaniem. Grana przez Polley dziewczyna po niewyobrażalnych, traumatycznych przejściach jest wrakiem. Boi się świata, stroni od ludzi, wada słuchu tylko pogłębia jej osamotnienie. Jej pacjent, choć bez większych szans na powrót do zdrowia, udaje króla życia, napawa się wspomnieniami wykwintnych potraw, zmysłowych zapachów, spotkanych kobiet. Jego niekończące się monologi mają przezwyciężać strach przed utratą wzroku i zagłuszać wyrzuty sumienia. Spotkanie tych dwojga, mimo różnic charakterów, temperamentów i doznanego bólu, prowadzi do zbawienia. „Życie ukryte w słowach” obrazuje narodziny miłości ludzi, którym odebrano nadzieję i którzy po doznanej tragedii niewiele znaczą nawet dla samych siebie.

Polityka 33.2006 (2567) z dnia 19.08.2006; Kultura; s. 56
Reklama