Mariusz Janicki, Wiesław Władyka: – Na początku lat 90. Kościół bardzo zaangażował się w życie polityczne, potem nastąpiło pewne wyciszenie, lecz ostatnio znów powraca na niwę publiczną, czy to z własnej inicjatywy, czy zapraszany, a nawet wzywany przez polityków. Czy ksiądz profesor podziela naszą obserwację?
Remigiusz Sobański: – Ale czy można sobie wyobrazić, by wobec transformacji ustrojowej – i to dokonującej się drogą pokojową – ludzie Kościoła nie zabierali głosu? Kościół zresztą nigdy nie wycofał się z życia publicznego, nie jest w stanie się wycofać, bo jest powołany do ciągłego i trwałego dawania świadectwa. W czasach realnego socjalizmu inne były uwarunkowania jego istnienia, ale przecież nie był on politycznie nieobecny. Kościół zawsze ma, winien mieć, coś do powiedzenia o świecie, w którym istnieje. Odzywał się przeto też wtedy, gdy usiłowaliśmy tworzyć nową Polskę.
Zaznaczmy od razu, że używając w naszej rozmowie nazwy Kościół, mamy na myśli Kościół jako instytucję reprezentowaną przez hierarchię kościelną, a w Polsce przez Konferencję Episkopatu Polski. Zdajemy sobie sprawę, że czyny i słowa każdego z wiernych piszą się na konto Kościoła, ale – zgodnie ze wskazaniami soborowymi – musimy „rozróżniać między tym, co czynią wierni jako jednostki czy stowarzyszenia we własnym imieniu, jako obywatele kierujący się głosem sumienia chrześcijańskiego, od tego, co czynią wraz ze swymi pasterzami w imieniu Kościoła”. Chodzi więc o indywidualne lub kolegialne wypowiedzi hierarchii kościelnej dotyczące tego, co dzieje się w kraju, zwłaszcza wydarzeń politycznych.
Odnosiło się wrażenie, że tych wypowiedzi na początku lat 90. było bardzo wiele, a też nie brakowało głosów, że wręcz za wiele.