Pojechałem do hotelu Metropol, gdzie zastałem ją w skromnym pokoju przy podróżnej maszynie do pisania. Choć spotkaliśmy się po raz pierwszy, od razu mówiła per „ty”: – Musisz mi pomóc napisać ten list do Wyszyńskiego, żeby zgodził się udzielić wywiadu. Uważałem to za mało realne, sądziłem, że o wywiad z prymasem zabiega się inaczej, ale dla Oriany, która rozłożyła na łopatki Kissingera, Kadafiego i Chomeiniego, przeszkody wydawały się nie istnieć. „A teraz zawieź mnie do kardynała” – powiedziała po napisaniu listu.
Przed siedzibą prymasa na ul. Miodowej znaleźliśmy się po południu, brama była zamknięta, ale Oriana nie dawała za wygraną. W końcu do ogrodzenia podszedł zakonnik i pomiędzy sztachetami odebrał list. Oriana próbowała jeszcze nawiązać z nim rozmowę, ale bezskutecznie. Wszystko razem pachniało improwizacją.
Potem pojechaliśmy do mnie do domu. Zasypała mnie gradem pytań, chciała jak najlepiej przygotować się do czekających ją wywiadów. Jej wiedza o Polsce była wówczas znikoma, wiedziała tyle, ile przeciętny czytelnik gazet. Natomiast jej dociekliwość, inteligencja, pracowitość i energia były uderzające. Pytała o wszystko, co wiązało się z tematem: Wałęsa, papież, Wyszyński, Rakowski, Jaruzelski, Solidarność, partia, Moskwa. Bez przerwy notowała i paliła. Widać było, że nie chodzi jej o to, żeby ułożyć sobie kilka pytań i pojechać dalej, lecz o to, żeby być jak najlepiej przygotowaną do rozmowy. Była za Solidarnością, ale nie była głucha i ślepa na grożące niebezpieczeństwa. Jako dziennikarz dostałem prawdziwą lekcję, jak należy przygotowywać się do rozmowy, dbać o swoją reputację. Kiedy dziennikarze w Libanie zapytali kiedyś Orianę: „Z czyjego ramienia przyjechałaś”, odpowiedziała: „Z ramienia Fallaci”.