Ustrój demokratyczny zrobił w świecie karierę. Padły liczne dyktatury wojskowe, padł komunizm w Europie Środkowej, z grubsza połowę z dwustu państw świata można uznać za mniej lub bardziej ugruntowane demokracje. Państwa demokratyczne powinny ze sobą współpracować nie tylko na polu gospodarki, lecz właśnie samej demokracji: chronić prawa człowieka, likwidować zagrożenia dla konstytucyjnych rządów.
Ale obraz – mimo uroczystych przemówień i uśmiechów w Sejmie – gdzie posłów zastąpili Madeleine Albright, Robin Cook, Joschka Fischer (z wielkich państw nie były zaproszone Chiny) – nie jest wcale różowy. Mimo demokracji w wielu krajach utrzymują się podobne co w Polsce zjawiska – znużenie obywateli polityką, niska ocena elit politycznych, brak uczestnictwa, korupcja, słaby samorząd. Współpraca na zewnątrz też dopiero się zaczyna i to w nastroju zwątpienia. Pierwsza w historii „interwencja w obronie praw człowieka” w byłej Jugosławii przyniosła Sojuszowi Atlantyckiemu więcej oskarżeń niż satysfakcji. Łatwiej było bombardować, niż teraz budować życie pokojowe w Kosowie. Jakie mają być kryteria przyszłych interwencji? Czy istnieje powszechne „prawo do życia w demokracji” i kto ma występować w jego obronie?
Za demokrację odpowiedzialne są rządy, ale przecież demos, lud – powinien mieć coraz więcej do powiedzenia. Równolegle z konferencją rządową zorganizowano w Warszawie jeszcze inne światowe forum (na zaproszenie Fundacji Batorego i amerykańskiego Freedom House) z udziałem intelektualistów, organizacji pozarządowych, przedstawicieli tego społeczeństwa obywatelskiego, które nie czeka na rządy, lecz troszczy się samo o świat. Wyszedł z tego nawet symbol: konferencja obywatelska przedłożyła konferencji rządowej daleko idące postulaty utworzenia „spójnego sojuszu demokratycznych i otwartych społeczeństw”.