Wybory prezydenckie weszły w nową fazę. Znany jest oficjalnie ich termin – 8 października, znani są wszyscy poważni kandydaci. Dla innych testem prawdy będzie koniec sierpnia, kiedy to trzeba będzie przedstawić do rejestracji 100 tys. podpisów, co oznacza, że liczba pretendentów stopnieje. Spekulacje sprowadzają się obecnie w zasadzie do dwóch pytań: czy wybory rozstrzygną się już w pierwszej turze i kto zajmie w głosowaniu drugie miejsce. Czy będzie to Marian Krzaklewski, za którym stanie siła (mocno jednak osłabiona) struktur AWS i Solidarności, a więc realny obóz polityczny, czy też Andrzej Olechowski, którego siłą ma być łatwość medialnego komunikowania się z wyborcą, niewielki elektorat negatywny i te cechy, które Polacy u głowy państwa cenią: wykształcenie, dobra prezencja, obycie w świecie. Czy jest ktoś, kto może tej trójce pomieszać szyki, na przykład nieprzewidywalny Lech Wałęsa?
W istocie prezydenckie wybory są przedsięwzięciem politycznym o wiele bardziej skomplikowanym i będą miały kilka poziomów; każdy z kandydatów i popierających ich ugrupowań staje bowiem przed innego typu wyzwaniem. Najmniejszym wyzwaniem są one dla Aleksandra Kwaśniewskiego, który zdaje się mieć zagwarantowany urząd na następne 5 lat, a jego zaplecze polityczne już dzieli stanowiska w przyszłym rządzie. Problemem Kwaśniewskiego będzie pogodzenie w trakcie jednej kampanii jego wizerunku jako prezydenta ponad konfliktami politycznymi, reprezentującego szerokie spektrum wyborców, zabiegającego najwyraźniej o elektorat Unii Wolności z agresywnością i demagogią SLD, najwyraźniej przyspieszającego bieg po władzę. Marian Krzaklewski z trudem wywalczył nominację AWS i choć jego oponenci teraz przyrzekają lojalność, będzie ona obowiązywała jedynie do momentu ogłoszenia wyników.