„W Polsce uprawia się komedię w manierze Aleksandra Fredry – powiedział „Gazecie Wyborczej” Tomasz Konecki, reżyser nowego filmu „Półserio”, z wykształcenia fizyk. – Nam chodziło o to, żeby przede wszystkim ukazać śmieszność sytuacji, a nie rozbawiać widza głupkowatą grą aktora, której towarzyszy śmiech z puszki”.
Ponoć na politechnikach organizuje się zajęcia poświęcone sztuce, mające na celu humanizowanie technokratów; nie są jednak ani powszechne, ani obowiązkowe. Gdyby były, Tomasz Konecki miałby się może gdzie dowiedzieć, że Aleksander Fredro żył w czasach, kiedy nie było telewizji ani „puszek”, tym bardziej takich, które zawierają śmiech. Fredro pisał komedie w konwencji swojej epoki. Umiał jednak – w najlepszych dziełach – wycisnąć z owej konwencji to co najlepsze: konstruował zabawne (a przy tym ściśle logiczne) sytuacje i intrygi, wyposażał postacie w niebanalne przymioty i niuanse charakterologiczne, często precyzyjnie kryjąc je między wierszami; kładł nacisk na uprawdopodobnione psychologiczne detale – nie zaś na głupie miny, których szczerze w teatrze nie znosił.
To prawda, że rzemiosło komediowe „zgrubiało” straszliwie, w użyciu są głównie toporne i chamskie środki rozśmieszające. Warto byłoby polski dowcip sceniczny oddać do renowacji i zabierającym się do niej odnowicielom wypada życzyć powodzenia. Trudno wszak na nie liczyć, skoro zaczynają misję od tak elementarnego mylenia przyczyny ze skutkiem. Chyba że przejawia się w tym także nowy sposób żartowania, nie pół, a ćwierć serio.