Archiwum Polityki

Wilgotne oczy dyrektora

Gdy w Wielki Piątek dyrektora Zakładu Telekomunikacji w Pile Stanisława Z. aresztowano, w pilskiej elicie władzy zawrzało, bo przecież trudno było pojąć, że kogoś takiego jak dyrektor Z. można po prostu zamknąć. Elita z dyrektorem Z. grillowała, polowała, grała w tenisa i miała do niego pełne zaufanie, ponieważ na przyjęciach u dyrektora bywali ludzie z pierwszych stron gazet. Aż do Wielkiego Piątku dyrektor wydawał się postacią wielką jak, nie przymierzając, hotel Rodło w Pile. Ale gdy tego dnia opuszczał budynek prokuratury, był już o wiele mniejszy.

Wilgotne oczy Stanisława Z. obserwują zakratowane okno rozmównicy zakładu karnego we Wronkach. Obserwują je z bezbrzeżnym smutkiem. Nic dziwnego, dyrektor wciąż nie może uwierzyć, że to się stało.

O niczym nie wiedziałem – zapewnia mięciutkim, łamiącym się głosem, o którym nikt z jego podwładnych nie powiedziałby, że może należeć do Stanisława Z.

Dyrektor od lat na całą Piłę słynął z tego, że wie wszystko i zna każdego. Z tego właśnie powodu ludzie mu nieprzychylni doniesienie na niego złożyli nie w Pile, lecz aż w Poznaniu. Dobrze wiedzieli, że każda próba doniesienia na Stanisława Z. w Pile to strata czasu.

Zdaniem prokuratury i poznańskiej delegatury UOP, która prowadzi śledztwo, Stanisław Z. okradał firmę, którą kierował. Umożliwiał mianowicie znajomym właścicielom prywatnych firm przedkładanie faktur na rzekomo wykonane roboty, a następnie te rachunki akceptował. W zamian za to wdzięczni właściciele pomogli mu postawić okazałą rezydencję. Z TP SA Piła wypłynęło w ten sposób prawie 600 tys. zł.

Mechanizm operacji był prosty i miał swój początek w należącym do zakładu w Pile wydziale wykonawstwa. Wydział realizował przewidziane w budżecie Telekomunikacji inwestycje, a ponieważ był częścią TP SA, pracował po kosztach własnych. W efekcie po wykonaniu każdego zadania spora część budżetu pozostawała niewykorzystana. Zdaniem prokuratury, właśnie te pieniądze z inicjatywy Stanisława Z. trafiały poprzez lewe faktury do jego znajomych, szefów prywatnych firm.

Układ czysty i bezpieczny, bo wszystko odbywało się w ramach przyznanych środków. Inwestycja była wykonana, budżet wykorzystany. Ponieważ istniały faktury, nikt nie mógł czepiać się, że jakieś pieniądze ginęły. A to, że faktury były lewe, nikogo nie interesowało – mówi A.

Polityka 27.2000 (2252) z dnia 01.07.2000; Społeczeństwo; s. 78
Reklama