Wilgotne oczy Stanisława Z. obserwują zakratowane okno rozmównicy zakładu karnego we Wronkach. Obserwują je z bezbrzeżnym smutkiem. Nic dziwnego, dyrektor wciąż nie może uwierzyć, że to się stało.
– O niczym nie wiedziałem – zapewnia mięciutkim, łamiącym się głosem, o którym nikt z jego podwładnych nie powiedziałby, że może należeć do Stanisława Z.
Dyrektor od lat na całą Piłę słynął z tego, że wie wszystko i zna każdego. Z tego właśnie powodu ludzie mu nieprzychylni doniesienie na niego złożyli nie w Pile, lecz aż w Poznaniu. Dobrze wiedzieli, że każda próba doniesienia na Stanisława Z. w Pile to strata czasu.
Zdaniem prokuratury i poznańskiej delegatury UOP, która prowadzi śledztwo, Stanisław Z. okradał firmę, którą kierował. Umożliwiał mianowicie znajomym właścicielom prywatnych firm przedkładanie faktur na rzekomo wykonane roboty, a następnie te rachunki akceptował. W zamian za to wdzięczni właściciele pomogli mu postawić okazałą rezydencję. Z TP SA Piła wypłynęło w ten sposób prawie 600 tys. zł.
Mechanizm operacji był prosty i miał swój początek w należącym do zakładu w Pile wydziale wykonawstwa. Wydział realizował przewidziane w budżecie Telekomunikacji inwestycje, a ponieważ był częścią TP SA, pracował po kosztach własnych. W efekcie po wykonaniu każdego zadania spora część budżetu pozostawała niewykorzystana. Zdaniem prokuratury, właśnie te pieniądze z inicjatywy Stanisława Z. trafiały poprzez lewe faktury do jego znajomych, szefów prywatnych firm.
– Układ czysty i bezpieczny, bo wszystko odbywało się w ramach przyznanych środków. Inwestycja była wykonana, budżet wykorzystany. Ponieważ istniały faktury, nikt nie mógł czepiać się, że jakieś pieniądze ginęły. A to, że faktury były lewe, nikogo nie interesowało – mówi A.