Archiwum Polityki

Najazd studentów

Pan minister Handke zapowiada zastąpienie egzaminów wstępnych na wyższe uczelnie konkursem matur. „Konkurs matur” to brzmi apetycznie. Komisja rekrutacyjna nie może przecież znać wartości noty wydanej przez takiego i innego obywatela. Musi więc zdać się na czysto automatyczne porównywanie i sumowanie cyferek. W przedmaturalnej klasie w Liceum nr XV imienia Narcyzy Żmichowskiej miałem na świadectwie same piątki i czwórki. Rok później na maturze z Liceum im. Reytana – większość trój. Nie, nie opuściłem się. Pracowałem jak wół. Ale po prostu wymagania nauczycieli i co za tym idzie poziom nauczania był podówczas w Reytanie znacznie wyższy. Intelektualnie skorzystałem. Ale gdybym chciał dostać się na studia, to właśnie świadectwo ze Żmichowskiej byłoby dla mnie korzystniejsze. „W nowych warunkach – pisze Henryk Rebandel we »Wprost« – najkorzystniej będzie pójść do możliwie słabego liceum (na przykład utworzonego ze szkoły zawodowej). Najlepiej by też, gdyby to była szkoła w małym mieście. Jeżeli nadmierna ambicja rodziców lub ucznia pchnęła go do prestiżowego liceum, przynajmniej na ostatni rok nauki powinien się przenieść do słabej szkoły”. – Okrutne stwierdzenia? – Ale jakże prawdziwe. Dopiero tu jednak zaczyna się to, co nazywamy „efektem kuli śniegowej”. Bo oto nauczyciele, którzy uczą i chcą wiedzę wyegzekwować (jestem przekonany, że moja trójka na szynach, którą miałem u pani Kiersnowskiej w Reytanie, była więcej warta od osiemdziesięciu procent piątek w innych polskich liceach), stają się zawadami. Obiektywnymi zawadami, gdyż rzeczywiście zdawalność z ich szkoły maleje, co w opartych na owej zdawalności rankingach prasowych spuszcza szkołę na łeb i szyję.

Polityka 27.2000 (2252) z dnia 01.07.2000; Stomma; s. 98
Reklama