Archiwum Polityki

Geometria dyplomacji

W zeszłym stuleciu (to znaczy w zeszłym roku) uczestniczyłem w spotkaniu poświęconym czemuś, co dyplomaci nazwali trójkątem weimarskim. Podkreślam, że nazwa pochodzi od dyplomatów, ponieważ geometra nazwałby tę figurę prędzej linią prostą niż trójkątem. Z Polski przez Niemcy do Francji można dojść idąc prosto, ale pojęcie trójkąta działa na wyobraźnię, każdy róg zachowuje równe prawa, a przy linii ktoś jest na końcu. Co gorsza, linia łatwo kojarzy się z osią, a oś miała miejsce w historii i łączyła Rzym, Berlin i Tokio, tworząc na mapie trójkąt wydłużony, a więc nierównoboczny.

Obok trójkąta wymyślonego w Weimarze (gdzie Goethe może wspominać Mickiewicza) jest jeszcze w dyplomacji grupa państw wyszehradzkich, która była trójkątem do czasu, kiedy Czechy rozwiodły się ze Słowacją, a dziś nie chce się zwać kwadratem, chociaż to by dla mnie miło brzmiało.

Wspominam te piękne twory dyplomatycznej wyobraźni, bo wydaje się, że uczestnictwo w każdym klubie dodaje nam splendoru. Biada krajom izolowanym, które do niczego nie należą (chyba że są przy tym mocarstwami).

Twór weimarski odznacza się jawnie brakiem naturalnej równowagi. Polska jest najmniejsza i najsłabsza, a do tego najsłabiej związana – Niemcy i Francja romansują od półwieku, a my wchodzimy spóźnieni do zastanego mariażu. Wprawdzie w starej tradycji francuskiego mieszczańskiego świntuszenia ménage ŕ trois ma swoje miejsce w kulturze, to jednak dla ludzi kultury nie jest to klarowna relacja, toteż czułem się w godnym i doborowym gronie jak skromny kuzyn z prowincji.

Przywilej prowincjuszy to czujność, świeże spojrzenie. Słuchając przebiegu debaty wytropiłem pewien problem językowy, który się powtarzał w przekładzie między francuskim a niemieckim.

Polityka 10.2001 (2288) z dnia 10.03.2001; Zanussi; s. 97
Reklama