„Wojna w człowieku” – inspiracją był tu identycznie zatytułowany esej Ericha Fromma z 1963 r. Słynny uczony podzielił w nim ludzi na tych o osobowości destruktywnej, burzycielskiej oraz o osobowości afirmatywnej, w której przeważa umiłowanie życia i innych ludzi. Trudno tu mówić o wielkim odkryciu; na poczekaniu każdy z nas wskaże co najmniej tuzin innych i równie ważnych dualizmów tkwiących w ludzkiej naturze. Na szczęście Grzegorz Kowalski nie potraktował owego przesłania nazbyt serio, a wystawa nie jest ilustracją wynurzeń Fromma, ale rozbudowaną wariacją na temat lepiej lub gorzej zbadanych zakamarków ludzkiej duszy. W każdym człowieku nieustannie toczy się jakaś wojna, ścierają się namiętności, popędy, pragnienia. Na ile – zdaje się pytać kurator – sztuka wyraża ową wewnętrzną walkę i na ile ową walkę toczą sami artyści, ludzie jakby z góry przeznaczeni do tego, by cierpieć i ulegać zwątpieniu.
Tych, którzy wierzą w numerologię, przytłoczy na wystawie cyfra dziewięć. Otwiera ją bowiem praca Jarosława Kozakiewicza „HMUS” odwołująca się z jednej strony do otaczającego nas kosmosu (dziewięć planet Układu Słonecznego), z drugiej – do dziewięciu otworów w naszym ciele, poniekąd łączników człowieka z tym kosmosem. Dziewięć jest też przestrzeni ekspozycyjnych, z osobna zaaranżowanych i stanowiących odrębne, wyróżnione tytułami, całości. A przecież dziewięć to liczba bram do piekła, liczba muz symbolizujących sztukę i poniekąd także symbol nieba (dziewięć anielskich chórów). Ta dziewiątka przydaje więc wystawie licznych znaczeń i pozwala bawić się w różne, mniej lub bardziej sensowne, interpretacje.
Tak jak każdego dziennikarza bardziej pociąga pisanie artykułów demaskatorskich aniżeli panegiryków, tak kuratora wystawy zdecydowanie bardziej zdawały się pociągać mroczne aniżeli świetliste zakamarki naszej duszy.