Archiwum Polityki

Trzeci cud

[dla najbardziej wytrwałych]

Kolejny amerykański film Agnieszki Holland z pierwszorzędnymi aktorami, z którymi pracowała wcześniej. Ed Harris („Zabić księdza”) gra księdza Franka Shore, weryfikatora cudów, jeśli tak można powiedzieć, czy wręcz ich „mordercę”, jak powiadają w parafiach i co oczywiście nie jest komplementem. Armin Mueller-Stahl („Gorzkie żniwa”) jest zmęczonym arcybiskupem, który choć był raz w życiu świadkiem cudu, pozostaje konsekwentnie sceptyczny wobec wszelkich niewytłumaczalnych zdarzeń. Przypadek sprawi, że obaj wezmą udział w procesie beatyfikacyjnym pewnej prostej kobiety, która w lokalnej społeczności imigranckiej Chicago uchodzi za świętą. Ksiądz Shore występuje z coraz głębszym przekonaniem w roli postulatora, pragnącego przekonać komisję o autentyczności cudów, arcybiskup zaś odegra rolę adwokata diabła, który wątpi nie tylko w cudowną moc pewnej figury, ale także w wiarę księdza Shore’a. Finał konfliktu będzie zaskoczeniem (choć dla „domyślnych” widzów niezupełnie), ksiądz Shore wygrywa, dwa cudy nie budzą wątpliwości, ale do uznania Helen za świętą potrzebny jest jeszcze trzeci, tytułowy, cud, gdyż tak nakazuje reguła. Znawcy procedur kościelnych mogliby zarzucać Holland, że w dowolny sposób przedstawia procedurę beatyfikacji, ale zarzut nie miałby sensu. Reżyser celowo i konsekwentnie miesza sacrum i profanum. Obrady komisji beatyfikacyjnej przypominają zwykły proces sądowy, jakich w filmach amerykańskich oglądamy setki, hierarchowie kościoła są zaś zwykłymi ludźmi, którym nie są obce drobne przyjemności tego świata (świetna scenka, gdy prowadzący obrady biskup robi awanturę, gdy w szklankach zabrakło wody). Holland jest wytrawnym reżyserem, czego i tutaj daje liczne dowody, mój kłopot polega jednak na tym, że nie mam jasności, co chciała nam powiedzieć swym „Trzecim cudem”.

Polityka 26.2000 (2251) z dnia 24.06.2000; Kultura; s. 47
Reklama