Przed wojną, lecz także i w PRL Muszyna była uzdrowiskowym kopciuszkiem. Istniała w cieniu bogatszej siostry Krynicy, kwitnącego i modnego kurortu z własnym Przedsiębiorstwem Państwowe Uzdrowisko. W Krynicy za państwowe pieniądze budowano więc sanatoria, domy wczasowe, pijalnie wód i sale koncertowe, w Muszynie pękano z zazdrości. Zwłaszcza że złoża wód mineralnych kopciuszka – szczawy bogate w jony magnezu, wapnia, jodu, potasu i żelaza – w niczym nie ustępowały wodom krynickim.
Przełom nastąpił w 1992 r., kiedy to Muszyna uzyskała od ministra środowiska dwudziestoletnią koncesję na eksploatację wód. Koncesję przyznano w dość szczególnych warunkach – na dwa tygodnie przed wejściem w życie ustawy zakazującej samorządom prowadzenia działalności gospodarczej, także związanej z wydobywaniem wód mineralnych. Samorządowcy z polskich uzdrowisk zrzekli się więc gremialnie koncesji. Nie zrzekła się jej jedynie Muszyna. Burmistrz miasteczka Włodzimierz Oleksy uznał bowiem, że wszystko odbywa się w zgodzie z prawem. Nie widział powodu, dla którego miałby zakręcać złoty kurek we własnej gminie.
Co dawała miasteczku ministerialna koncesja? Przede wszystkim spory wpływ na to, kto będzie w Muszynie wiercił. Od 9 lat władze miasteczka wydają więc zgodę firmom zajmującym się wydobywaniem i butelkowaniem wody mineralnej. Bardzo dziś intratnym biznesem (przetargów na wydobycie gmina nie organizuje). Władze pobierają od firm daninę na rzecz urzędu za każde ujęcie, choć w prawie górniczym nie ma mowy o takich opłatach. Ale chętnych do płacenia jest wielu. W jednej tylko podmuszyńskiej wiosce wykonano w ciągu ostatnich kilku lat aż 46 odwiertów.
Dwa lata temu burmistrz Oleksy postanowił pomnożyć zyski z gminnej mineralnej i zażądał od przedsiębiorców nowej daniny – „opłaty za pobór wody” (25 zł od metra sześc.