(...) Teza o nieistnieniu postmodernizmu (felieton Ludwika Stommy POLITYKA 16) jest równie uzasadniona jak teza o nieistnieniu jakiejkolwiek innej filozofii czy czegokolwiek w ogóle. Każdy filozof ma zazwyczaj bardzo konkretne wyobrażenie o tym, czym filozofia powinna być. Temu wyobrażeniu towarzyszy zazwyczaj silne przekonanie, że to, co robi właśnie on, musi być powszechnie przyjętym uniwersalnym wzorem filozofowania. Mówiąc inaczej: jest przekonany, że jest tylko jeden Bóg, to znaczy Bóg jego wyznania i że wszyscy inni, jeżeli chcą być zbawieni, również muszą oddawać cześć temu samemu Bogu – jak też przy okazji samemu filozofowi, który jest Jego prorokiem. To „monoteistyczne” dążenie do jednolitości prowadzi – paradoksalnie – do powstawania wielkiej rozmaitości pojęć filozofii i do prób odbierania prawa innym filozofom do miana uczestnictwa w istocie filozofii. Im bardziej radykalne i monoteistyczne jest to dążenie, tym łacniej i tym silniejszą opozycję wobec siebie budzi ze strony zwolenników innych wierzeń. To się nazywa dialektyka. Taka postawa filozofów, ale i uczonych, powoduje, że wszelkie dyscypliny, w których ludzie naprawdę myślą, przypominają zbiorowisko wrogich sobie, zaciekle zwalczających się plemion, oddających równie gorliwie cześć różnym, a więc fałszywym bogom. W filozofii zawsze tak było. I dobrze by było, gdyby tak nadal było. Ponieważ ta głęboka wzajemna niezgoda jest motorem rozwoju ludzkiej myśli – w kierunkach dobrych i złych. Jednakże z góry nie można przewidzieć, czy dany krok intelektualny będzie dobry czy zły, zanim go ktoś faktycznie nie uczyni. Poza tym nawet ze źle poczynionych kroków wiele się uczymy, chociażby tego, że w tym kierunku iść nie należy.