Archiwum Polityki

Perspektywa latania

Ilość podróży, które odbywam ostatnio, budzi podejrzenia w rodzinie. Znając moją głęboką słabość do samolotów można podejrzewać, że przyjąłem jakąś fuchę w organizacji przewozów lotniczych. Przy ilości lotów, które odbywam, mógłbym być, na przykład, inspektorem IATA. Mógłbym też być dziennikarzem, który recenzuje poziom obsługi i posiłków, a także pracownikiem, który sprawdza, czy personel pokładowy egzekwuje przepisy bezpieczeństwa na pokładzie. W tej ostatniej kwestii mam sporo spostrzeżeń o charakterze porównawczym.

Na liniach amerykańskich przepisy dotyczące bagażu przy przejściach do drzwi awaryjnych, a nawet tak błahe szczegóły jak to, żeby gazety nie leżały luźno w trakcie startu i lądowania, są przestrzegane pedantycznie i mimo że poziom ogólnej kultury personelu latającego w Ameryce wydaje się przeciętnie odrobinę niższy niż w Europie, to w tych sprawach nie ma nigdy niejasności.

Tymczasem u Europejczyków zdarza się, że stewardesa prosi o coś i nie egzekwuje, by jej polecenia wykonano (recenzji z linii we wschodniej Europie lepiej nie ogłaszać, ciesząc się tylko w duchu, że dolecieliśmy zdrowi).

Perspektywa częstego latania usposabia do różnych porównań nie tylko na pokładzie, ale też i na ziemi. Ostatnio w Warszawie czas potrzebny do rejestrowania pasażerów wydłużył się, bo w hali odlotowej przeciążonego Okęcia zaczęły się jakieś prace nad dostawianiem stanowisk, które pozwolą rejestrować większą liczbę pasażerów naraz. Zapytałem w tej materii parę osób pracujących na dworcu lotniczym, co się dzieje i co się tam robi. Otrzymałem jednobrzmiące odpowiedzi. To idiotyzm! Dostawiają stanowiska rejestracji, a taśma nie zdoła udźwignąć więcej bagażu, więc te wszystkie pieniądze pójdą w błoto, no i jak zwykle nic się nie uda.

Polityka 21.2001 (2299) z dnia 26.05.2001; Zanussi; s. 105
Reklama