Czy chcemy, żeby Polska była ludnym krajem? Czy chcemy, żeby za 20 lat na jednego pracującego przypadało dwóch emerytów?!” – grzmi Roman Giertych w 2005 r. W styczniu 2006 r. Lech Kaczyński składa autograf pod pomysłem Giertycha: na każde żywe dziecko urodzone po 1 listopada 2005 r. należy się jednorazowa zapomoga 1 tys. zł. Wszystkim jak leci – pannie, rozwódce, konkubinie, żonie ministra i szewca. Jeśli w rodzinie bieda, państwo dołoży drugie becikowe. Trzecie – ewentualnie gmina. W Łodzi na przykład postanowiono dawać. Jan Libera z klubu Solidarni z Rodziną chciał, żeby miasto dało tysiąc tylko na noworodki ślubne, bo silne rodziny, silne dzieci to silna Łódź. To terror biologiczno-populistyczny – protestowała łódzka opozycja, ale bezskutecznie.
W Olsztynie radzili, czy dać wszystkim jak leci, czy tylko biednym, ale prezydent rozstrzygnął – 200 zł po równo, bo ma to być symbol, którym miasto wita nowych obywateli, nie zapomoga. Państwo i samorządy rozdają już becikowe od 9 miesięcy.
Bez łaski
Przed blokiem na warszawskim Grochowie rano stają emerytki. Widzą, w którym domu będzie dzieciak. Te, co wychodzą rano do pracy, w ciążę nie zachodzą. Za to zaszła Beata. Jak już było widać, codziennie pukała po domach pożyczyć na bułeczki. – A co było robić? Jak człowiek nie pożyczy ciężarnej, myszy potną rzeczy w szafach – pani Halina, sąsiadka z pierwszego piętra, zna przesądy.
– Przepraszam, ja w ciąży – Barbara rozpychała kolejkę do magazynu z unijną żywnością przy ul. Krochmalnej. Brała siatę ryżu i mleka dla trójki starszych dzieci i leciała do prawnika filantropa na Puławską wypytać, czy na pewno dostanie ten tysiąc i jeszcze ten drugi. Dostanie.